Mąż wrócił z podróży służbowej i dał mi trochę odespać swój wyjazd. Jego służbowe wyjazdy mają ten plus, że w hotelu może się w spokoju wyspać i po powrocie jest pełen sił, żeby wziąć na siebie ciężar domowych obowiązków i pozwolić się wyspać niewyspanej żonie.
Obudziwszy się dzisiaj, a raczej będąc obudzoną o 5.45 przez syna, do którego chwilę później dołączyła córka byłam niezwykle rześka i pełna energii. Dotleniający spacer przed południem doprowadził córkę do stanu, w którym zasypia w połowie słowa. Do tego syn życzliwie postanowił uciąć sobie dłuższą drzemkę, w dodatku w tym samym czasie co córka. Doprowadziło to do sytuacji kiedy w domu zapanowała błoga cisza, w powietrzu unosił się zapach obiadu, który mogłam w spokoju przygotować. Zrobiłam sobie kawę, której towarzyszyło prince polo sprezentowane przez Mikołaja i usiadłam przy gazecie zakupionej podczas spaceru (cóż to był za doskonały pomysł!).
Zaczęłam czytać, jednak przeszkadzał mi problem z koncetracją, a właściwie jej brakiem, mój umysł skupiony był na wyszukiwaniu dźwięków sygnalizujących, że któreś z dzieci przerwało drzemkę. Po kwadransie przyzwyczaiłam się do ciszy i mogłam oddać się relaksowi. Następnie pośpiesznie odpisałam na kilka maili nawiązując zaniedbany kontakt ze światem zewnętrznym, ciągle się dziwiąc, że nikt mi nie przerywa. Chwilę poświęciłam na rozmyślania o nadchodzących świętach, co do tej pory było całkowitą abstrakcją. Zrobiłam wszystko to na co dawno nie miałam czasu. Po blisko trzech godzinach pojawiło się uczucie będące połączeniem zaniepokojenia ciągle panującą ciszą, połączone z lekkim znudzeniem, bo zrobiłam już wszystko co było do zrobienia, aż wreszcie z tęsknotą, bo jeśli ktoś towarzyszy Ci w każdej minucie, to po 180 minutach rozłąki można zatęsknić.
Zaczęłam czytać, jednak przeszkadzał mi problem z koncetracją, a właściwie jej brakiem, mój umysł skupiony był na wyszukiwaniu dźwięków sygnalizujących, że któreś z dzieci przerwało drzemkę. Po kwadransie przyzwyczaiłam się do ciszy i mogłam oddać się relaksowi. Następnie pośpiesznie odpisałam na kilka maili nawiązując zaniedbany kontakt ze światem zewnętrznym, ciągle się dziwiąc, że nikt mi nie przerywa. Chwilę poświęciłam na rozmyślania o nadchodzących świętach, co do tej pory było całkowitą abstrakcją. Zrobiłam wszystko to na co dawno nie miałam czasu. Po blisko trzech godzinach pojawiło się uczucie będące połączeniem zaniepokojenia ciągle panującą ciszą, połączone z lekkim znudzeniem, bo zrobiłam już wszystko co było do zrobienia, aż wreszcie z tęsknotą, bo jeśli ktoś towarzyszy Ci w każdej minucie, to po 180 minutach rozłąki można zatęsknić.
Odwiedziłam apozatym, a dzieci dalej śpią, tak oto pojawiło się światełko w moim zwariowanym ostatnimi czasy tunelu, chyba rzeczywiście idą święta!
180 minut! zazroszczę! :)
OdpowiedzUsuń