Czasem nie doceniamy tego co mamy, a
czasem mamy świadomość, że mamy wiele, ale musimy sobie
ponarzekać. U mnie właśnie nastała taka chwila. Komentarze typu
„mogło być gorzej” surowo zabronione.
Wczorajszą środę i dzisiejszy
czwartek mieliśmy spędzić na wycieczce we dwoje do naszej stolicy.
Stolica nasza nie jest miejscem, które wybralibyśmy na wycieczkę,
gdybyśmy wybór mieli, ale stolica wybrała nas, trudno więc było
odmówić. W stolicy mieliśmy się zrelaksować, odpocząć, a ja
miałam sobie zrobić zdjęcie z Dorotą Wellman.
Jak wiadomo najlepszym weryfikatorem
planów wszelakich jest życie i nasze plany postanowiło ono
zweryfikować wprowadzając wariant „zdrowie w zagrożeniu”.
Zdrowie całej naszej rodziny zostało mocno zachwiane, po raz
kolejny ogromną sumę naszych środków pieniężnych przekazaliśmy
koncernom farmaceutycznym. Zmęczenie i napięcie sięgało zenitu i
wielokrotnie powodowało mikrowybuchy, bo kiedy jesteś chory, to
marzysz o świętym spokoju pod swoją kołdrą, ewentualnie o
ciepłej herbacie. Liczysz na wsparcie partnera, bo w końcu jest
twoim partnerem, a tymczasem partner również chory i ma względem
ciebie podobne oczekiwania. Sytuacja komplikuje się podwójnie,
jeśli do grona chorych dołącza dwójka waszych dzieci, a
chorowanie nie odbywa się w domu, bo tam trwa remont. Patrzysz na
swoje chore dzieci i chcesz zrobić wszystko, żeby było im lepiej,
jednak twój organizm osłabiony walką z chorobą nie jest gotów do
takich poświęceń i rozpoczyna się walka dobra ze złem. Za oknem
prawdziwa wiosna, słońce mruga zachęcająco do wyjścia na spacer,
a ty patrzysz na nie zza szyby i musisz odmówić.
Środę zamiast na przygotowaniach do
występu telewizyjnego spędziłam na polowaniu na mocz córki. Kiedy
pani doktor zleciła nam zrobienie badań krwi i moczu przeraziłam
się wizją pobierania krwi u córki, tymczasem to pobranie moczu
okazało się prawdziwym wyzwaniem. Podczas pobierania krwi Pola
siedziała grzecznie na moich kolanach i patrzyła jak z paluszka
spływa krew do pojemnika, obserwowała każdą kropelkę nie wydając
z siebie żadnego dźwięku, wszystkie gadżety odwracające uwagę,
w które zaopatrzyła się mama, okazały się zbędne.
Pierwszy mocz, który udało nam się
pobrać został odrzucony przez laboratorium z uwagi na jego znikomą
ilość. Rozpoczęliśmy kolejne próby. W efekcie dziecko
przesiedziało na nocniku 5 godzin z przyklejonym woreczkiem.
Przespało dwie noce z przyklejonym woreczkiem i udowodniło, że
jest w stanie nie sikać w nocy, bo kiedy mama co godzinę sprawdzała
zawartość woreczka, to ciągle był pusty, a kiedy rano pęcherz
popuścił, to po całej nocy woreczek nie wytrzymał napięcia i
mocz zniknął w czeluściach pampersa. Dzisiaj rano o godzinie
szóstej córka została obudzona i posadzona na nocniku przed
telewizorem, towarzyszył jej brat, który już od godziny aktywnie
spędzał czas. Butla mleka 330 ml, soczek i kibicowanie rodziców
doprowadziło do tego, że o godzinie 7.03 woreczek wypełnił się
moczem. Szczęściu i gratulacjom nie było końca, po
czterech dniach męki nasza misja zakończyła się sukcesem. Na
woreczku jest informacja, że nie może być przyklejony do ciała dziecka dłużej niż
60 minut, dla dobra dziecka zmuszona byłam zaryzykować przekroczenie tego czasu, bo w
przeciwnym razie nie byłoby nam dane poznać wyników badań moczu córki.
Kiedy w czwartek w południe zaczynałam
pisać ten post byłam mocno zirytowana posiadanym stanem zarówno
ducha jak i ciała, a także panującymi wokół warunkami i tymi w
domu czyli dwójką płaczących dzieci i pogodą za oknem daleką od
wiosny. Miałam zamiar ponarzekać, jednak kiedy dobrnęłam do
wieczoru chęci do narzekania zniknęły gdzieś w otchłani dnia.
Nie było wycieczki i relaksu, były wirusy i chwile stresu oraz zmęczenia, ale nasza sytuacja się normuje, jesteśmy
prawie zdrowi. Artur skończył cztery miesiące, a Pola szykuje się
do drugich urodzin. Artur potrafi się przewrócić na brzuch i
najchętniej by już sobie usiadł, a Poli wyrosły dwie dolne
piątki. My z mężem nie obchodzimy aktualnie żadnych rocznic i nic
nam nie wyrosło, za to kupiliśmy nową muszlę klozetową, która
wkrótce będzie stanowiła wyposażenie naszej nowej łazienki. W
naszym tunelu widać światełko, wychodzimy na kolejną prostą. Ja
i moja wena także mamy się dobrze, niestety, nie posiadam aktualnie
internetowego połączenia ze światem stąd cisza na blogu, ale
dziękuję za troskę wszystkich których cisza ta zaniepokoiła! I
pamiętajcie, zawsze trzymajcie się z dala od wirusów, są
bezlitosne, bezwzględne i doskonale psują plany.
Godzina szósta rano,
brat Artur dzielnie towarzyszy siostrze Poli zbudzonej i zmuszonej do oddania moczu,
wzrok dzieci przykuwa wielki ekran.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz