Wieczorem zazwyczaj mamy spokój, dzieci grzecznie śpią od godziny (uśredniając) 19.30. Czasem tylko z sypialni dochodzą odgłosy niespokojnego snu.
Biorę z sypialni swoją piżamę, bo i mój dzień dobiegł końca i zerkam na śpiące dzieci. Dzień był szybki i intensywny. Artur przebiegł dobre kilka kilometrów pokonując nowe przeszkody. Tańcząc na skrzyni bez trzymaki zaliczył dywan ocierając sobie nos niczym renifer Rudolf. Z Polą robiłyśmy świąteczne pierniki, którymi pachnie teraz w całym domu.
Patrzę na śpiącą córkę i myślę sobie: odpoczywa, miała pełen wrażeń
dzień. Jutro wstanie wypoczęta i pewnie będzie się bawiła, może coś
narysuje, potańczy, będzie chciała we wszystkim pomagać. Podchodzę do
łóżeczka syna i stwierdzam: ładuje się, do szóstej rano jego baterie
będą jak nowe. Będzie biegał, skakał, wchodził tam gdzie nie powinien. Już czuję jaka ciężka praca mnie czeka, idę spać, żeby mieć szanse go
dogonić.
Cóż, póki co mam na razie tylko (albo i aż) córeczkę, ale wymieniam często informacje ze znajomymi mamusiami synków i muszę przyznać, ze różnica jest kolosalna!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie
mimi-bambini.blogspot.com