Nie tak miało być. Kiedy w połowie grudnia mąż zaczynał urlop w głowie sobie układałam co dzięki temu będę mogła zrobić, jakie nadrobię zaległości, jakie sprawię sobie przyjemności...
I życie zagrało mi na nosie lub dało po rzyci jakby to kto inny ujął. Wszystkie plany, długooczekiwane wizyty zostały odwołane, bo główną rolę w naszych życiu odegrał szpital i zdrowie naszego syna.
Tak, niestety w Nowy Rok trafiliśmy do szpitala po raz drugi. Sylwestrową noc spędziliśmy czuwając przy Arturze i rano stwierdzając, że chyba czuje się lepiej, jednak postanowiliśmy, że lepiej będzie jak osłucha go lekarz. Poranek przyniósł nam pewność, że to będzie profilaktyka, więc radośnie z córką oczekiwałyśmy na powrót naszych chłopaków z pogotowia. Niestety, chwilę później mąż napisał, że zostają w szpitalu.
Syn ma zapalenie górnych dróg oddechowych. Serce mi pęka kiedy patrzę na maleństwo leżące na wielkim szpitalnym łóżku, kiedy słyszę jak biedactwo kaszle. Jednocześnie ogarnia mnie wielki gniew i irytacja połączona z rozczarowaniem kiedy pomyślę, że to w szpitalu został zarażony tym kaszlem, że ludzie, którzy mają za zadanie ratować nasze zdrowie i dbać o nie położyli sześciotygodniowego niemowlaka na sali z kaszlącymi dziećmi, na niewietrzonej sali. Że w poniedziałek rano, kiedy tylko usłyszeliśmy, że zakaszlał pobiegliśmy do lekarza i usłyszeliśmy, że nie dzieje się nic złego...
W szpitalu z synem jest mąż, jego psychika jest w tej chwili dużo solidniejsza od mojej, ponadto on już jest zdrowy, a mnie dopiero dopadło chorowanie, więc jestem w domu z chorą córką, a on towarzyszy w szpitalu synowi. I obserwacje moje są takie, że mąż w szpitalu na się lepiej. Pielęgniarki zupełnie inaczej podchodzą do faceta, kiedy o coś poprosi od razu to dostaje, nie udzielają tysiąca rad jak być lepszą matką, nie odburkują, że są zajęte, bo "znowu mają przyjęcie dziecka", a kiedy nie mają czasu to tłumaczą się dlaczego... Mąż ma się też o tyle lepiej, że mieszka w sali dwuosobowej z łazienką. Oczywiście łazienka tylko dla pacjentów, dla rodziców ta na korytarzu, ale mąż postanowił docenić trud salowej szorującej codziennie łazienkę, której pacjenci lat zero jeszcze nie używają i łamiąc regulamin korzysta z niej kiedy musi. Mądry ten mój mąż, bo w sumie lepiej łamać szpitalny regulamin korzystając z zakazanej łazienki i być czystym niż łamać regulamin będąc brudnym, bo nie ma się możliwości skorzystania z łazienki dla rodziców na korytarzu.
A propos planów, to od sierpnia głośno powtarzałam, że w styczniu pojadę na wielkie zakupy. Odbiję sobie ciążowy czas, kiedy nie kupowałam wiele, bo po co kupować będąc w ciąży, w której już za kilka miesięcy się nie będzie. W myślach odkładałam oszczędności, a na głos powtarzałam mężowi, żeby się szykował na mój wielki szoping i wymianę garderoby. Plan był taki, że zakupy odbędą się do południa kiedy w galeriach pusto, że będzie to drugiego stycznia, kiedy zaczną się poświąteczne wyprzedaże... Drugi stycznia to dzisiaj, więc drogi Mężu, żeby dotrzymać słowa udałam się na zakupy, na zakupy do internetu.
Urlop męża powoli dobiega końca. Nie wystawiliśmy nosa poza Cieszyn, a jedynym naszym rodzinnym wyjściem była wycieczka do lekarza, do przychodni mieszczącej się w bloku obok. Zamiast świątecznych smakołyków najedliśmy się przede wszystkim strachu. Przekonaliśmy się bardzo mocno, że z życiem to jednak nie ma żartów.
Żono nic jeszcze straconego styczeń jeszcze się skończył uwierz mi Panie w sklepach będą na nas czekać długo i cierpliwie
OdpowiedzUsuńSciski mocne dla Was biedni a największe dla małego. I podziw dla dzielnego taty.Szacun Jurku.. Wyznaczasz pozytywne trendy dla wielu ojców
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie :) Dzielny tata rzeczywiście jest godny podziwu! :) Mam nadzieję, że wy już zdrowi? Ech, byle do wiosny :)
UsuńMy właśnie skonczyliśmy 10 dniową kurację antybiotykiem i chwilowo chłopcy zdrowi :) Pewnie 3 tygodnie i znów:P
Usuńtrzymam kciuki oby to nie były tylko trzy tygodnie w zdrowiu! niech wytrzymają przynajmniej do następnej zimy :)
Usuń