poniedziałek, 18 kwietnia 2016

dziecięca beztroska

Taka refleksja mnie dzisiaj naszła, że dziecięca beztroska to rzecz niepowtarzalna i bezcenna. Cudowne są momenty, kiedy dziecko odbiera świat całym sobą i jeszcze nie wie, że na świecie jest nie tylko dobro.

Patrzyłam na syna jako kwintesencję beztroski. Córka jest bardziej wrażliwa, czasem nieśmiała i zdecydowanie ma trudniej w życiu, bo niektóre rzeczy zbyt mocno przeżywa, przejmuje się. Syn natomiast przejmuje się tylko wtedy, kiedy na drodze jego wszechstronnego poznawania świata staje rodzic. Kiedy właśnie miał ochotę swoje spacerowanie po mieszkaniu poszerzyć o klatkę schodową, a tutaj mama stanęła na drodze gdy właśnie przekraczał próg mieszkania. Albo innym razem - udało się trafić na taki moment kiedy bramka do kuchni otworem stała, szybko do niej wbiec. Następnie przesunąć wielki taboret w odpowiednie miejsce, żeby ściągnąć z półki przedmiot pożądania i znowu ta mama. W takich sytuacjach można tylko rozedrzeć paszczę wniebogłosy, sprawdzając jednym okiem, czy aby na pewno wszyscy dookoła widzą to wielkie nieszczęście. Poza tymi momentami, które zazwyczaj znikają równie szybko jak się pojawiły, Artur delektuje się światem dziecięcej beztroski.


Parę dni temu padał deszcz. Usiedliśmy w kółeczku, a może raczej w trójkąciku i turlaliśmy piłkę. Pola do mamy, mama do Artura, a Artur śmieje się jak szalony. Pola zabiera Arturowi piłkę i turla do mamy, mama do Artura, a Artur dalej się śmieje. Pomyśleć, że kiedyś będzie wydawał ciężkie pieniądze na rozrywkę, a dzisiaj do łez go bawi gra w piłkę. 

Przez weekend byliśmy w parku wodnym. Dla dzieci był to istny raj. Gdyby dzieci nie było na pewno z raju skorzystaliby rodzice. Dzieci jednak w raju były, więc rodzice koncentrowali się na opiece nad dziećmi. Artur pływał dzielnie na swoim kółku i śmiał się tak radośnie, że razem z nim śmiało się spore grono kąpiących się. Radość wypływała z niego niczym woda, którą raz po raz kosztował. 

Dzisiaj rano powitał nas wielki deszcz, który pozostawił po sobie spore kałuże. Uzgodniony z Polą plan był taki, że jak wróci z przedszkola i nie będzie padało, to pójdziemy poskakać po kałużach. Tak też się stało. Dzieci zostały obute w kalosze i udaliśmy się w miejsce obfite w kałuże. Początkowo Artur patrzył zdziwiony co robi Pola, ale jego zdziwienie nie trwało długo. Po chwili skakali razem, a nad nimi unosił się śmiech Artura. Śmiech nie do podrobienia, z samego środka, szczery, szczęśliwy. Idealnie ilustrujący to czym jest dziecięca beztroska. 




Nasz beztroski syn dba też o rozrywkę dla rodziców. Ostatnio trudni się zagadkami. Wygląda to tak, że wychodząca z domu mama nerwowo szuka telefonu. Wyjść musi. Telefon też mieć musi. Gdzie on się podział, na pewno leżał w kuchni na półce. Na sto procent tam był. No, ale go nie ma. Mąż dzwoni na telefon żony. Jest! Dźwięk dobiega z kuchni - a nie mówiłam, że w kuchni był. Na szczęście nie jest jeszcze ze mną tak źle. Ale... nie ma go na półce. Skąd dochodzi ten dźwięk? Z chlebaka dochodzi! No, co za dziecko! Mama wybiega.

Następnego dnia tata szykuje się do wyjścia, wróci za dwa dni. Gdzie mój telefon pyta? Nie ma w przedpokoju na półce, pytam zdziwiona. Nie ma w przedpokoju na półce. Telefon mieć musi, więc na ratunek wyrusza telefon mamy. Nawołuje i słyszymy odpowiedź. Jest w sypialni! Nasłuchujemy. Trochę jak w dziecięcej zabawie w "ciepło - zimno". Skąd ten dźwięk dochodzi? Jest! - krzyczą rodzice radośnie - górna szuflada komody Artura! Wśród bodziaków i koszulek leży ukryty telefon rozpaczliwie nawołujący właściciela. Taka rozrywka. Zupełnie bezpłatna, a jakie emocje! ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz