poniedziałek, 18 stycznia 2016

podróż sentymentalna

Być może to, że liczę sobie 35 wiosen wpływa na moją sentymentalność i wrażliwość, a może jest tak, że mamy w głowie zachowane wspomnienia, których wartość jest tak wielka, że każde ich przywołanie powoduje, że robi nam się miękko na sercu.

Był rok 2003. Było to w Beskidzie Niskim. Szukaliśmy drugiej bazy na obóz szczepu. Zależało nam na polanie, przez którą płynie strumyk. Jak się okazało, wcale nie było to łatwe zadanie. Po całym dniu poszukiwań, już nieco zrezygnowani skręciliśmy w drogę, która wydawała się prowadzić na koniec świata. To była nasza ostatnia próba. Nagle naszym oczom ukazał się drewniany dom, biła od niego jakaś przyjazna aura, więc wjechaliśmy na podwórze. Powitała nas gospodyni, młoda sympatyczna osoba. Zapytaliśmy czy w okolicy nie ma jakiegoś pola namiotowego albo polany, na której przez tydzień mogłaby zamieszkać grupa 40 harcerzy. Zapytaliśmy, ale w duchu miałam nadzieję, że gospodyni nie odeśle nas daleko, bo miejsce, do którego dotarliśmy od początku wydawało mi się idealne na nasze obozowanie. W środku niesamowicie gościnnego domu zostaliśmy poczęstowani pysznym ciastem i wodą z sokiem. Poza wspomnieniem ciasta z jabłkami w głowie pozostał mi dialog:
- A czego dokładnie potrzebujecie?
- Polany z dostępem do wody, może być potok
- Wiecie, my mamy łąkę, przez którą płynie potok, ale takie rzeczy muszę uzgodnić z mężem. A skąd jesteście?
- Z Cieszyna.
- Z Cieszyna?? To załatwione, macie bazę na obóz!

Finał tego dnia był dla nas bardzo zaskakujący. Jak się okazało gospodyni, pani Agnieszka, do tej magicznej krainy przeprowadziła się z Cieszyna i wraz z mężem zamieszkała w Domu na Łąkach. Miejscu przyjaznym wszystkim spragnionym ciszy i spokoju.

Przez tydzień mieszkaliśmy na łące pełnej ziół i kwiatów, z widokiem na Lackową, najwyższą górę w Beskidzie Niskim. To były niezwykle chwile, a magiczna okolica zapisała się w mojej pamięci różnymi zmysłami. Pamiętam niezwykłe kolory, które zewsząd nas otaczały, granatowe niebo pełne gwiazd, zapach mgły, którą spotykaliśmy o poranku i zapach łąk, a także mroźne wieczory, które szczypały nas po nogach. Lackowa otrzymała od nas przydomek "Puchata" i była towarzyszem naszych wszystkich przeżyć.

Odkąd opuściliśmy Dom na Łąkach wracałam do niego myślami. I tak po blisko 13 latach udało się wrócić tam w rzeczywistości. Tym razem w wydaniu zimowym. Białe łąki powitały nas radośnie, a przed domem, jak przed laty, czekała na nas pani Agnieszka. Przy wielkim gościnnym stole, który przez ten czas miałam w pamięci, usiadłam razem z mężem i dwójką dzieci i z radością, że znowu jestem w tym niezwykłym miejscu. Byliśmy tam zaledwie dwa dni, taki weekend, żeby dzieci mogły poszaleć na śniegu, ale wystarczyło, żeby i mąż się zauroczył. Traktujemy ten wyjazd jako rekonesans, bo wrócimy tam na pewno. Poza walorami przyrody, gościnnością gospodarzy, miejsce to ma jeszcze jeden plus - brak zasięgu, który staje się coraz rzadszym i coraz bardziej pożądanym zjawiskiem. 

Poniżej dokumentacja fotograficzna, tym razem dosyć rozległa, bo pełna piękna i radości. 








2 komentarze:

  1. Piekne miejsce! Tez mam kilka takich sentymentalnych miejsc, wspomnienia az grzeja serce i chcialoby sie tam wrocic i przezyc wszystko jeszcze raz.
    Niedlugo mam nadzieje stworzyc takie miejsce dla innych w naszym domu w Skrzypkach na Mazurach.
    Pozdrawiam, Dorota W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki! Chętnie odwiedzimy przytulne miejsce na Mazurach :) Pozdrowienia!

      Usuń