niedziela, 3 stycznia 2016

Wątek wojenny

Niepostrzeżenie weszliśmy w Nowy Rok. Trwa weryfikacja i segregacja naszych planów i postanowień.

Planów zdradzać nie zamierzam, ale wspomnę o Nowym Roku. Sylwester nie jest naszym szczęśliwym dniem o czym doskonale wiedzą stali czytelnicy tego bloga. Kto stały nie jest może się zagłębić w historię bloga, która sięga już 250 wpisów. Pomocna będzie wyszukiwarka, którą ten blog posiada.

Aby losu nie prowokować nie planowaliśmy Sylwestrowej Nocy. Jednak w ostatniej chwili pojawiło się światełko, które miało nas sprowadzić na Słowację, żeby tam spędzić ostatnie chwile roku w towarzystwie Emila (lat 1) i Julianki (lat 6). Pomysł wydawał się doskonały. Niedaleko, pięknie, z dala od ludzi i ich dziwnego zamiłowania do huków, wprost idealnie. Doskonałość pomysłu podwajał fakt, że od wakacji nie byliśmy na żadnej rodzinnej wyprawie. Decyzja więc zapadła, jedziemy!

Wielki gar bigosu został przygotowany i dochodził do stanu idealnego, składniki na ciasto zostały zakupione, trasa opracowana, lista rzeczy do zabrania prawie skończona, a tu nagle, z oddali, a może całkiem z bliska dobiegło nas kaszlenie. Zakaszlał syn i czynność tą powtórzył kilkakrotnie w ciągu dnia powodując, że nasze plany zrobiły to co robi bańka mydlana. Przyzwyczajeni, że los z nas drwi w ten ostatni dzień roku postanowiliśmy zostać w domu, nie spodziewając się już żadnych niespodzianek. Nasza czujność została uśpiona i to był nasz błąd. 

Nasza córka początkowo zainteresowana dobiegającymi zewsząd hukami reagowała na nie całkiem pozytywnie. Jednak wraz z zapadającym za oknem zmrokiem coraz bardziej sprawdzało się ludowe porzekadło: "co za dużo to nie zdrowo" i finał tego wyjątkowego, bo ostatniego dnia roku był taki, że o 23.30 leżeliśmy w czwórkę w naszym małżeńskim łożu. We mnie wtulała się córka i jej nowy, niezwykle ciepły pies, a w męża i ojca wtulał się syn. Pokój co chwilę rozjaśniały błyski petard, a hukom nie było końca. Było jak na wojnie. Każdy z nas marzył, aby te chwile skończyły się czym prędzej. Po raz pierwszy pomyślałam, że to bezmyślne strzelanie to nie tylko stres dla zwierząt, to również całe rzesze przerażonych dzieci, w tym jedno w moich ramionach. 

W tych okolicznościach niepostrzeżenie nadszedł Nowy Rok. Mam nadzieję, że jego koniec uda nam się spędzić w dalekiej głuszy i w przyjemnej ciszy. Nie będę tam musiała odpowiadać przerażonemu dziecku na pytanie: "Czemu te huki wydają takie głośne dźwięki?". Żeby zakończenie było pozbawione negatywnych wydźwięków to dodam, że zanim nastał wątek wojenny bawiliśmy się świetnie. 


Ostatnie zdjęcie zrobione w 2015 roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz