czwartek, 12 marca 2015

czasem nawet narzekanie nie wychodzi

Czasem nie doceniamy tego co mamy, a czasem mamy świadomość, że mamy wiele, ale musimy sobie ponarzekać. U mnie właśnie nastała taka chwila. Komentarze typu „mogło być gorzej” surowo zabronione.

Wczorajszą środę i dzisiejszy czwartek mieliśmy spędzić na wycieczce we dwoje do naszej stolicy. Stolica nasza nie jest miejscem, które wybralibyśmy na wycieczkę, gdybyśmy wybór mieli, ale stolica wybrała nas, trudno więc było odmówić. W stolicy mieliśmy się zrelaksować, odpocząć, a ja miałam sobie zrobić zdjęcie z Dorotą Wellman.

Jak wiadomo najlepszym weryfikatorem planów wszelakich jest życie i nasze plany postanowiło ono zweryfikować wprowadzając wariant „zdrowie w zagrożeniu”. Zdrowie całej naszej rodziny zostało mocno zachwiane, po raz kolejny ogromną sumę naszych środków pieniężnych przekazaliśmy koncernom farmaceutycznym. Zmęczenie i napięcie sięgało zenitu i wielokrotnie powodowało mikrowybuchy, bo kiedy jesteś chory, to marzysz o świętym spokoju pod swoją kołdrą, ewentualnie o ciepłej herbacie. Liczysz na wsparcie partnera, bo w końcu jest twoim partnerem, a tymczasem partner również chory i ma względem ciebie podobne oczekiwania. Sytuacja komplikuje się podwójnie, jeśli do grona chorych dołącza dwójka waszych dzieci, a chorowanie nie odbywa się w domu, bo tam trwa remont. Patrzysz na swoje chore dzieci i chcesz zrobić wszystko, żeby było im lepiej, jednak twój organizm osłabiony walką z chorobą nie jest gotów do takich poświęceń i rozpoczyna się walka dobra ze złem. Za oknem prawdziwa wiosna, słońce mruga zachęcająco do wyjścia na spacer, a ty patrzysz na nie zza szyby i musisz odmówić.

Środę zamiast na przygotowaniach do występu telewizyjnego spędziłam na polowaniu na mocz córki. Kiedy pani doktor zleciła nam zrobienie badań krwi i moczu przeraziłam się wizją pobierania krwi u córki, tymczasem to pobranie moczu okazało się prawdziwym wyzwaniem. Podczas pobierania krwi Pola siedziała grzecznie na moich kolanach i patrzyła jak z paluszka spływa krew do pojemnika, obserwowała każdą kropelkę nie wydając z siebie żadnego dźwięku, wszystkie gadżety odwracające uwagę, w które zaopatrzyła się mama, okazały się zbędne.

Pierwszy mocz, który udało nam się pobrać został odrzucony przez laboratorium z uwagi na jego znikomą ilość. Rozpoczęliśmy kolejne próby. W efekcie dziecko przesiedziało na nocniku 5 godzin z przyklejonym woreczkiem. Przespało dwie noce z przyklejonym woreczkiem i udowodniło, że jest w stanie nie sikać w nocy, bo kiedy mama co godzinę sprawdzała zawartość woreczka, to ciągle był pusty, a kiedy rano pęcherz popuścił, to po całej nocy woreczek nie wytrzymał napięcia i mocz zniknął w czeluściach pampersa. Dzisiaj rano o godzinie szóstej córka została obudzona i posadzona na nocniku przed telewizorem, towarzyszył jej brat, który już od godziny aktywnie spędzał czas. Butla mleka 330 ml, soczek i kibicowanie rodziców doprowadziło do tego, że o godzinie 7.03 woreczek wypełnił się moczem. Szczęściu i gratulacjom nie było końca, po czterech dniach męki nasza misja zakończyła się sukcesem. Na woreczku jest informacja, że nie może być przyklejony do ciała dziecka dłużej niż 60 minut, dla dobra dziecka zmuszona byłam zaryzykować przekroczenie tego czasu, bo w przeciwnym razie nie byłoby nam dane poznać wyników badań moczu córki.

Kiedy w czwartek w południe zaczynałam pisać ten post byłam mocno zirytowana posiadanym stanem zarówno ducha jak i ciała, a także panującymi wokół warunkami i tymi w domu czyli dwójką płaczących dzieci i pogodą za oknem daleką od wiosny. Miałam zamiar ponarzekać, jednak kiedy dobrnęłam do wieczoru chęci do narzekania zniknęły gdzieś w otchłani dnia.

Nie było wycieczki i relaksu, były wirusy i chwile stresu oraz zmęczenia, ale nasza sytuacja się normuje, jesteśmy prawie zdrowi. Artur skończył cztery miesiące, a Pola szykuje się do drugich urodzin. Artur potrafi się przewrócić na brzuch i najchętniej by już sobie usiadł, a Poli wyrosły dwie dolne piątki. My z mężem nie obchodzimy aktualnie żadnych rocznic i nic nam nie wyrosło, za to kupiliśmy nową muszlę klozetową, która wkrótce będzie stanowiła wyposażenie naszej nowej łazienki. W naszym tunelu widać światełko, wychodzimy na kolejną prostą. Ja i moja wena także mamy się dobrze, niestety, nie posiadam aktualnie internetowego połączenia ze światem stąd cisza na blogu, ale dziękuję za troskę wszystkich których cisza ta zaniepokoiła! I pamiętajcie, zawsze trzymajcie się z dala od wirusów, są bezlitosne, bezwzględne i doskonale psują plany.

Godzina szósta rano, 
brat Artur dzielnie towarzyszy siostrze Poli zbudzonej i zmuszonej do oddania moczu, 
wzrok dzieci przykuwa wielki ekran.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz