Październik jest cudownym miesiącem. Uwielbiam go za wszystko, za kolory, za ostatnie chwile ciepła, które nam daje przed nadchodzącym brzydkim listopadem i zimą, której nie lubię i za to, że powitał mnie na świecie.
Ostatnie weekendy ojciec z dzieckiem w nosidełku przemierzał beskidzkie szlaki, a matka regenerowała się w domu. Na samą myśl, że ta sobota może skończyć się podobnie uderzyło mnie poczucie wielkiego nieszczęścia. Niedługo pogorszy się pogoda i nie będzie można pójść w góry, niedługo przyjdzie mi urodzić i przez pewien czas nie będę mogła sobie pozwolić na wycieczki. Poczułam, że dusza moja pilnie potrzebuje kontaktu z przyrodą, czułam również, że moje ciało nie podoła górskim wycieczkom. Po krótkiej małżeńskiej naradzie postanowiliśmy, że wyjedziemy kolejką gondolową na Szyndzielnię i rozłożymy się gdzieś na trawie, aby delektować się jesienią w górach.
Pewnie gdybyśmy wiedzieli, że przyjdzie nam stać godzinę w kolejce po bilety, to zmienilibyśmy plany, ale nie wiedzieliśmy, więc po godzinnym postoju wjechaliśmy na górę pełną przeróżnych typów ludzkich. Znaleźliśmy ustronne miejsce i zrealizowaliśmy swoje plany. Tych kilka godzin poza domem przepłaciłam najróżniejszymi bólami i unieruchomieniem do końca dnia, jednak dusza moja była ukontentowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz