wtorek, 7 października 2014

po bostońsku

Nigdy mnie Boston nie fascynował i nie odczuwałam potrzeby bliższego poznania tego miasta. Ja wolę zielone krainy i zdecydowanie wybrałabym Azory. Jednak życie znalazło formę, żeby mnie z Bostonem zaznajomić.

I tak oto kiedy w niedzielne popołudnie znaleźliśmy się z naszą córką na pogotowiu usłyszeliśmy: wirus bostoński. Na pogotowie sprowadziła nas gorączka córki, która nie bardzo chciała się obniżyć, wysypka na nogach i rękach, która powoli z czerwonych krostek przybierała postać bąbli. Ponadto forma córki była nie najlepsza, pomijając brak apetytu była w totalnej rozsypce i ciągle płakała.

Na pogotowiu zostaliśmy bardzo szybko i niezwykle miło potraktowani. Pani doktor w sekundzie, kiedy tylko zdjęliśmy skarpetki córki, postawiła diagnozę. Wirus bostoński atakuje stopy, dłonie i buzię, więc to co widzieliśmy na nogach i rękach Pola miała również w ustach, co wyjaśniało brak apetytu. 

Wirus ten jest bardzo zaraźliwy, trwa od 7 do 10 dni, towarzyszy mu wysoka gorączka. Nie bardzo są leki, którymi można go zwalczyć, trzeba swoje odczekać. My posiłkujemy się wapnem, syropem na zmiany skórne, tantum verde do buzi, a szczególnie brzydkie i bolesne bąble traktujemy pianką na ospę wietrzną, bo ponoć wirusy te są spokrewnione. Na szczęście gorączkę udało się zbić po dwóch dniach.

Widok dziecka obsypanego wysypką i bąblami nie jest przyjemny, a kiedy sobie przypomnimy jak nas dorosłych boli zwykła afta, to naprawdę słabo się robi widząc buzię pełną krostek i bąbli. Wysypka na razie nie chce nas opuścić, dziecko szuka sposobów na złagodzenie bólu, ściąga skarpetki i trze stopami o dywan, pociera dłońmi o szorstką tapicerkę sofy. Płacze z byle powodu, bardzo jest rozdrażnione, a bąble na stopach chyba utrudniają chodzenie, bo często się wywraca. 

W ostatnich dniach nie mieliśmy kontaktu z innymi dziećmi, więc trudno powiedzieć gdzie bostonka nas dopadła, może na placu zabaw. 

Podobno wirus dopada raczej dzieci, jednak w internecie można znaleźć sporo przykładów kiedy wirus bostoński dopadł dorosłych, w ich przypadku przebieg oczywiście jest dużo gorszy. Nas przeraża to, że na wirus narażone są ciężarne, których odporność jest słabsza, dlatego permanentna obserwacja trwa. Obserwację utrudnia komar, który od kilku dni mieszka w naszej sypialni i nie daje się upolować. Aktualnie posiadam kilka śladów po jego ugryzieniu, których zauważenie wprowadziło niemałe zamieszanie. Mam nadzieję, że uda się dotrwać do końca ciąży bez niespodzianek. A jeśli mi wirus pisany, to też nic nie zrobię, przecież nie będę uciekała przed własnym, chorym, małym dzieckiem, które potrzebuje się przytulić, bo nie wie co się z nim dzieje, zwłaszcza, że w tym tygodniu jesteśmy same w domu. 

Zdjęć publikować nie będę, google doskonale ukazuje oblicze bostońskiej wysypki. Podobno zostało nam 4-7 dni do końca, więc pozostaje cierpliwie czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz