poniedziałek, 17 listopada 2014

Dla dobra dziecka

Nowy wózek i aktualna pora roku chronią naszego syna przed światem, a nas przed komentarzami i cennymi uwagami otoczenia. 

Wózek jest tak skonstruowany, że Artur w swojej gondoli znajduje się na dole, a tuż nad nim jest siedzisko Poli. Do tej pory tylko nieliczna, zazwyczaj młodsza część społeczeństwa zauważyła, że wieziemy dwójkę dzieci. Dzięki temu nie usłyszeliśmy jeszcze, że za zimno na spacery, że dziecko źle ubrane, czy że ma niewygodnie.

Mimo wszystko świat jest pełen rad, złotych w dodatku i trudno się przed nimi ustrzec. Najgorsze jest to, że te rady czasami są zupełnie sprzeczne i będąc młodą matką i owych rad słuchając można się pogubić i zwątpić, która droga ku dobru dziecka jest właściwa. 

Jeśli o dobro dziecka chodzi, to właśnie na nie powołała się położna, która nas w zeszłym tygodniu odwiedziła. Widząc moją organizację i konkretne podejście do sprawy była ostrożna w swoich radach i kometarzach, a nawet była skora do pochwał. Wizyta układała się całkiem sprawnie i pomyślnie. W pewnym momencie padł temat Arturowych kolek i tutaj pojawiła się złota rada, a mianowicie: ja matka powinnam zaopatrzyć się w kminek i majeranek, takie zwykłe przyprawy w torebkach kupowane w sklepie spożywczym, następnie je zmieszać i... codziennie zjadać jedną dużą łyżkę mieszanki. Widząc moja minę położna pokusiła się o komentarz, że wie, że smaczne to nie jest, ale przecież, czego się nie robi dla dobra dziecka, no i mnie samej też to na pewno dobrze zrobi. 

Wielce powątpiewam, czy na pewno zrobi mi to dobrze i na razie kierując się dobrem dziecka szukam innych sposobów, a kiedy dojdę do rozdziału "czego się nie robi w akcie desperacji", to może i kminkowo-majerankowej mieszanki spróbuję. 

Położna, która o różnych rzeczach musi położnicę poinformować przekazała mi niezbędne informacje na temat diety matki karmiącej:
- o diecie karmiącej pani wie?
- tak, wiem - odpowiadam
- że kapusty, fasoli i wzdymających rzeczy nie można? że kalafior i brokuły też odpadają? no i owoce - tylko nasze krajowe, może poza jabłkami i gruszkami, bo też mogą wzdymać, absolutnie żadnych cytrusów! mięso tylko drobiowe, ograniczyć ziemniaki, najlepiej jeść kaszę... no i absolutnie żadnych słodyczy! z nabiałem też nie przesadzać...

Posłuchałam, pokiwałam głową. Nie zapytałam z czego ta matka karmiąca ma mieć pokarm, bo po co? Nie zapytałam też jakie krajowe owoce można znaleźć o tej porze roku poza jabłkami i gruszkami? Położna sama dodała, że "na zachodzie" nie mają takich diet, matki mogą jeść wszystko, no ale my mamy, więc dietę sobie przekazujemy. Przy Poli zostałam bardzo surowo pouczona, że niewłaściwie się odżywiam i pewnie przeze mnie dziecko ma alergię, wówczas trzymałam się tej drakońskiej diety sama powoli omdlewając. Obecnie zamierzam zachować zdrowy rozsądek, sama też muszę z czegoś żyć, więc wykład położnej nie zrobił na mnie wrażenia, a na pytanie "co dzisiaj jadłam?" sugerujące, że może przyczyna kolek leży w mojej diecie, dyplomatycznie odpowiedziałam: "nic, co mogłoby mu zaszkodzić", jednak bycie matką dwójki dzieci daje podwójne możliwości i dużo większe doświadczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz