poniedziałek, 10 listopada 2014

51 h

Niestety, zagadka ludowych wierzeń nie została przeze mnie rozwiązana, choć ewidentnie zostałam w nie wciągnięta, bo mimo, że do wyznaczonego terminu porodu był jeszcze blisko tydzień, w czwartek, czyli kumulację pełni księżyca i halnego znalazłam się na porodówce. 

Mówią, że każdy poród jest inny i mają rację. Różne były moje ciąże i różne były porody. Ciążę uważam za stan uciążliwy, bo dolegliwości z nią wiąże się sporo, jednak jest to stan konieczny do osiągnięcia czegoś niepowtarzalnego - macierzyństwa. Cudu narodzin i radości jakie daje dziecko nie da się z niczym porównać i to rekompensuje trudną drogę, którą pokonuje kobieta zanim weźmie w ramiona swoje dziecko. Wiem, że mężczyzna też nie ma lekko, spotkanie z burzą ciążowych hormonów, które robią z jego żoną co chcą, nie jest łatwe, a towarzyszenie żonie przy porodzie i poznawanie jej kolejnych twarzy, zasługuje na szczególną pochwałę. 


O przeżyciach porodowych pisać nie będę, tajemnicą nie jest, że to nie bułka z masłem. Sam poród był zupełnie inny niż ten sprzed 20 miesięcy. Mimo, że był to drugi poród, to nie wiedziałam czego się spodziewać, kiedy nastąpi i jakie będą jego oznaki. Nie dało się ustrzec przed nerwowym oczekiwaniem. Niepokój zasiał lekarz podczas ostatniej wizyty prognozując, że Junior pojawi się przed terminem. No i jak się okazało, lekarz miał rację. W czwartek obudziłam się słaba, patrząc rano w lustro pomyślałam z nadzieją, że jednak nie dzisiaj nastąpi ta wielka chwila, bo nie mam siły. 

W południe stwierdziłam, że na pewno nie dzisiaj, bo przecież zupełnie nic się nie dzieje. Dwie godziny później ze zdziwieniem stwierdziłam, że boli mnie brzuch i że chyba się zaczęło. Była czternasta, zadzwoniłam do męża, który na szczęście od pięciu minut był już w biurze, a nie w trasie, żeby wracał do domu. Obudziła się córka, zjadła zupę, a ja czekałam, aż mąż pojawi się w domu, żeby na spokojnie wziąć prysznic, umyć głowę i przygotować się do wyjścia. Kiedy dziesięć minut później mąż wszedł do domu regularność skurczy wybiła mi z głowy pomysł jej mycia, postanowiłam zadzwonić do dziadków, że Pola jest gotowa do wyjazdu, bo pierwotny pomysł odwiezienia jej mógłby się skończyć porodem w korku. 

Tempo było ekspresowe. Na porodówkę z izby przyjęć zostałam zawieziona na wózku, bardzo ciekawe doświadczenie, w jednej chwili zrozumiałam dlaczego Pola czasem woli być wożona niż iść pieszo. Na porodówce sprawy potoczyły się szybko, po badaniu przez lekarza znalazłam się w swojej sali porodowej, była 16.40, dołączył do mnie mąż, a o 17.45 na świat przyszedł Artur. Było zaskakująco szybko i adekwatnie boleśnie. Nie zabrakło też elementów filmowych - badający mnie lekarz stwierdził rozwarcie 8 cm, po czym dodał: za chwilę pęknie pęcherz płodowy i w tym momencie w przestronnym gabinecie, na środku którego stałam w koszuli nocnej i domowych papciach rozległo się głośne chluśnięcie wody, poczułam ciepło wody i pewne zawstydzenie, bo gabinet był kompletnie zalany. 

Na wielki plus oceniam Szpital Śląski w Cieszynie i tym razem nie tylko porodówkę, ale również oddział noworodków. Doskonała opieka, przyjazna atmosfera i jedzenie jakby lepsze ;) Ani razu nie poczułam się jak małolata czy wyrodna matka chcąca zrobić krzywdę swojemu dziecku. Pełna wyrozumiałość i troska o pacjenta. A moje pozytywne uczucia wzmógł fakt, że zostaliśmy wypuszczeni do domu zaraz po tym jak Artur skończył dwie doby, czyli najszybciej jak tylko można było nas wypuścić i nie miało znaczenia, że wypadło to w sobotę o 18! Dzięki temu cała ekspresowa eskapada porodowa zajęła nam 51 godzin!

Ze szpitala odebrała nas siostra Artura z tatą. Po 51 godzinach bez niej i 48 godzinach z jej bratem córka wydała mi się wyjątkowo wielka i dorosła, a przecież 20 miesięcy temu była jeszcze mniejsza niż teraz Artur, którego waga ostatecznie wyniosła 3800, czyli o 700 g więcej od siostry. Pola bardzo ciepło przyjęła brata i póki co wszystko pięknie się układa, bardzo pozytywnie podchodzi do "dzidzi", a co ciekawe w niecałą dobę po poznaniu brata w jej słowniku pojawiło się nowe słowo: "Artur" - niezwykłą sprawia nam radość ilekroć je wypowiada! 




3 komentarze:

  1. Dzielna jesteś strasznie :) wszystkie matki, które się na to decydują po raz drugi są w mojej opinii dzielne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Monia Gratuluję!! cudownie że wszystko jest dobrze że Artur w domu ze starszą siostrą i rodzicami! cieszymy się bardzo i odpoczywajcie ;)

    ps. cudownie sie to czyta ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdeczne gratulacje dla szczesliwych Rodzicow i starszej Siostry Artura :-) Teraz, to bedziesz miec juz calkiem rece pelne roboty, ale jestem pewna, ze Polcia pomoze :-)

    OdpowiedzUsuń