środa, 27 maja 2015

jednym tchem

Wróciliśmy do domu. A zanim się to stało, to wyjechaliśmy. Byliśmy 700 km stąd, u dziadków.

Nasz wyjazd potwierdził zasadę, że jak w jedną stronę podróż idzie jak po maśle, czyli 700 km, głównie autostradą, z dwójką dzieci pokonujemy w 9 godzin, to w drugą pójdzie jak po grudzie. Wracaliśmy 12 godzin. Przystanków także było z 12, nie dało się zsynchronizować jedzenia i wypróżniania, poza tym nasza przednia opona też się dosyć solidnie wypróżniła, co zmusiło nas do wizyty u wulkanizatora. Mimo wszystko wyjazd uznajemy za udany.

Pola na plaży mogłaby siedzieć godzinami. Nie trzeba za nią biegać, siedzi i przesypuje piasek, a jak wiadomo piasku na plaży jest niemało, więc dziecka jakby nie było. Artur również okazał się miłośnikiem piasku, zjadł go sporo, bo wizyta na plaży zbiegła się z początkami jego raczkowania. Ręce miał pełne roboty.



Do domu wróciliśmy wykończeni, dzieci trzymały się długo, ale też już miały dosyć niekończącej się podróży. W końcówce podróży płacz Artura przerywało tylko wyłączenie silnika, wówczas uśmiech pojawiał się na jego twarzy. Niestety, z wyłączonym silnikiem ciężko wrócić do domu, więc poza francuskimi piosenkami towarzyszył nam płacz dziecka. Francuskie piosenki podarował Poli Franek, urzekły ją bez reszty. Słuchamy ich w domu zaraz po przebudzeniu i często przed zaśnięciem, a w naszej podróży "bajka lalala" została przesłuchana z dobre dwadzieścia razy. Jeszcze jeden taki wyjazd, a zaczniemy mówić po francusku.

Pierwszy dzień w domu był ciężki. Za oknem 10 stopni, non stop ulewa, do tego wiatr, nie można było wyjść z domu. Nasz prywatny samochód przeszedł przegląd techniczny, po czym bezczelnie zaświecił czerwoną kontrolkę nieznanego nam pochodzenia. Doprawdy, nie znam większego naciągacza niż on. Dzieci aklimatyzowały się po powrocie do domu, więc było dosyć głośno. W chwili wolnej od dziecięcych krzyków do drzwi zapukał policjant. Otwieram drzwi, a pan z dumą oświadcza, że nazywa się Kurek, pan Kurek przybył do nas z kartą płatniczą, którą mąż mój Kurek zgubił jakiś czas temu. Odwiedziny były całkiem sympatyczne, a poza tym miło kiedy policja odnosi sukcesy.

Ponadto eksploracja naszego mieszkania przez naszego syna i brata córki naszej osiągnęła stopień wysoki. Mały człowiek powoli podąża w z góry upatrzonym kierunku i nie akceptuje porażek. W domu co jakiś czas słychać: "mamaaaa! Arti idzieee!", "mamaaaa! Arti trzyma!" I tak na przykład Arti trzyma firankę, która znowu musi przejść do fazy zawieszenia na nieosiągalnej dla małych rączek wysokości. W związku z tym, że Artur zaczął się dobierać do półki z książkami Poli, konieczne było przemeblowanie. Pamiętam doskonale jak Pola zaczęła raczkować i ściągać nasze książki z naszej półki z książkami, wówczas dostała swoją półkę z książeczkami, które mogła ściągać do woli. Później pojawiły się zabawki, których nie miało sensu chować w skrzyni z zabawkami, bo chodziło o to, żeby Pola miała je pod ręką, więc dostała drugą półkę. Kiedy okazało się, że zabawek znowu przybyły wygospodarowałam jej kolejną półkę stanowczo twierdząc, że reszta już jest nasza. Dzisiaj dzieci zajęły trzecią kondygnację, i znowu wierzę, że już więcej nam nie zabiorą.

Córka nasza szlifuje umiejętności werbalne nieustannie nas zaskakując i tak, kiedy podczas podróży minęliśmy Tesco, dziecko oznajmiło:"ooo tesco! trzeba kupić misie". Owszem Tesco jest u nas stałym bywalcem, czasem i my tam bywamy, zwłaszcza w czeskim Tesco, gdzie ostatnio Pola dostała żelki haribo, ale żeby była aż tak świadoma? A może umie już czytać!?! Dzisiaj rano usłyszałam od córki: "ooo, mamo, masz nowe brwi!", kiedy zdziwiona zaprzeczyłam, córka powtórzyła: "mamo, widzę, że masz nowe brwi". Powiedziała to tak przekonująco, że zerknęłam do lustra, żadnych zmian jednak nie odnotowałam.

Z innych zaskoczeń, to dzisiaj poszliśmy po bułki do warzywniaka przy szkole. Zebrałam wszystkie drobniaki, żeby na bułki starczyło i czekam w kolejce. Pola z Arturem czekają przed malutkim kioskiem budząc zachwyty starszych pań: "jacy oni grzeczni", "a jak się ładnie braciszkiem opiekuje", "a malutki w ogóle nie płacze"... Malutki wykonywał jakieś ćwiczenia dłoni i wszystkie zebrane panie myślały, że Artur im macha, co doprowadziło je do wniebowzięcia. Ja tymczasem stojąc w kolejce przeżyłam szok, starsza pani przede mną, we fryzurze typowej dla starszych pań, niezadowolona, że zaczyna padać, bo ona sobie głowę umyła i deszcz rozprostuje jej loki, oznajmiła, że zapłaci kartą i to w dodatku zbliżeniowo! Wrzuciłam więc drobniaki do kieszeni, wyjęłam kartę płatniczą i oprócz bułek zakupiłam pierwsze w tym roku truskawki. Uczta była wielka!

A poza tym dzisiaj o 3 rano ojciec wyjechał i przez dłuższą chwilę przyjdzie nam radzić sobie bez niego i za pewne będzie to czas niezwykły i nieprzeciętny, obfity w liczne wydarzenia wysokiej wagi. Pierwszym jest fakt, że syn nasz samodzielnie usiadł.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz