czwartek, 27 marca 2014

wielki głód

Ciężko mi ostatnio jest się skoncentrować na chwytaniu ciekawych momentów z naszej rzeczywistości. Ciężko mi ponieważ druga ciąża przygotowała dla mnie zestaw zadań wymagający nieustannego myślenia i natychmiastowego działania.


Kreatywnością muszę się wykazywać w kwestiach żywieniowych. Kulinarne kwestie to nie są, bo na kulinaria nie ma czasu. Kilkanaście razy dziennie dopada mnie nieopisany głód, który wymaga zaspokojenia w tej sekundzie. Sytuacja jest o tyle trudna, że wraz z głodem towarzyszą mi mdłości, nudności  i brak apetytu. W tej paradoksalnej sytuacji muszę znaleźć coś co przyjmie mój organizm, żeby zlikwidować uczucie głodu. Zjadając jedną potrawę czy przekąskę już muszę myśleć o zestawie następnych, żeby przy następnym ataku mieć z czego wybrać. Tym sposobem cały czas myślę co by tu znowu zjeść. 

Towarzyszący mi głód nie ma nic wspólnego ze stopniowo przychodzącym głodem, który w pewnym momencie objawia się ściskiem w żołądku lub burczeniem w brzuchu. Mój głód jest bezlitosny. Atakuje z znienacka i domaga natychmiastowej reakcji. Nie zwraca uwagi na to, że właśnie jestem na spacerze, czy karmię dziecko. Na spacery aktualnie zabieramy prowiant dla mamy lub też planujemy trasę tak, żeby po drodze był sklep, bo mimo tego, że przed wyjściem zjem talerz zupy już w połowie drogi umieram z głodu. 

Przed ciążą mogłam rano zjeść małą kanapkę i spokojnie funkcjonować długie godziny. Obiad zjadałam wspólnie z mężem, gdy wrócił z pracy. Obecnie wytrzymanie do godziny siedemnastej jest rzeczą niemożliwą. Zaczęłam gotować zupy, choć wcześniej nasze obiady były jednodaniowe, ale i to czasem nie wystarcza. Wcześniej mogłam bez problemu wymienić co takiego zjadłam w ciągu dnia, teraz jest to niemożliwe, gubię się. 

Ostatnio wieczorem zasygnalizowałam mężowi, że za chwilę mogę być głodna. Po powrocie z pracy mąż pomaga mi wymyślić co ewentualnie mogłabym zjeść. Zaproponował pizzę. Wybrałam hawajską, pierwszy raz w życiu taką zamówiliśmy, ale czułam, że to jest to. No i było, tyle, że pizza w tym samych rozmiarze co zazwyczaj, okazała się wyjątkowo mała. Jadłam i wiedziałam, że nie wystarczy. Po zjedzeniu już musiałam myśleć co będzie dalej. Poszłam pod prysznic i mnie olśniło, wiem! Zjem kaszę gryczaną podsmażoną na masełku! Poprosiłam męża, żeby szybko postawił wodę na kaszę i poszłam pod prysznic. To był strzał w dziesiątkę. Po zaspokojeniu głodu... natychmiast odczułam wielką senność. Udałam się sypialni, gdzie po przeczytaniu kilku zdań książki zapadłam w sen. Była godzina dwudziesta pierwsza. 

Sami widzicie, że ciężko mi obecnie myśleć o czymkolwiek innym. Nastała era wielkiego głodu. 

2 komentarze: