Gdzieś mi uciekł cały tydzień. Mam wrażenie, że go przespałam, bo w każdej jego minucie czułam się najbardziej śpiącą istotą w naszym bloku. Nieprawdopodobne, bo dokładnie tydzień temu w piątek pakowałam nas na weekendowy wyjazd, a dzisiaj znowu piątek!
Pomysł wyjazdu narodził się spontanicznie. Wybór miejsca równie spontanicznie padł na Beskid Sądecki, który ja darzę sentymentem, a w którym męża mojego jeszcze nie było i był to wybór bardzo dobry.
Sugerując się wypowiedziami na forum internetowym zarezerwowaliśmy nocleg w Villi Źródło w Tyliczu i był to strzał w dziesiątkę.
Etap pierwszy: pakowanie
Pakowanie z pomocą mojej dzielnej asystentki było sporym wyzwaniem. Musimy jeszcze trochę popracować nad synchronizacją, zgodnością wyborów i celowością działań. Na łóżku w sypialni leżała garderoba dziecka i rodziców przygotowana do spakowania. Leżała na łóżku, bo miejsce to wydawało mi się najbezpeczniejszym, gwarantującym to, że dziecko nie porwie czegoś i nie zaniesie do kosza na pranie. Po krótkiej chwili okazało się, że wybrane przeze mnie miejsce stało się najatrakcyjniejszym, a zarazem było doskonałą okazją do sprawdzenia nowonabytych umiejętności wspinania się na łóżko. Na łóżku Pola uwielbia skakać, więc miałam okazję wykazać się ogromną sprawnością fizyczną i koordynacją ruchów łapiąc dziecko między wyciąganiem przedmiotów z półek i chowaniem ich do podróżnych toreb. Kiedy Pola nie była na łóżku wyciągała z toreb co ja zdążyłam spakować, bądź dokładała różne przedmioty wedle własnego uznania. Na szczęście ojciec dziecka wrócił z pracy, co przyczyniło się do sfinalizowania pakowania.
Etap drugi: podróż
Jak wiadomo jak się wyjedzie, to trzeba wrócić, no i żeby wrócić, trzeba wyjechać, tym sposobem etap podróży składał się z dwóch części. Pierwsza przebiegła zaskakująco pogodnie. Dziecię podziwiało widoki, słysząc znajome dźwięki z radia radośnie podrygiwało w ich rytm. Niewątpliwie było miło i przyjemnie! Druga część, czyli powrót minął zaskakująco inaczej. Dziecko absolutnie nie chciało podróży odbywać, nie zwracając uwagi na to, że nie mamy innego wyjścia. Rzucało proponowanymi zabawkami, wysypało chrupki kukurydziane wszędzie, gdzie się dało. Zdecydowanie najgorszym był dźwięk, który córka wydawała mając nadzieję, że doprowadzi ją do uwolnienia z fotelika. Z ulgą powitaliśmy przydomowy parking. Podczas podróży na własnej skórze doświadczyliśmy problemu braku przewijaków na stacjach benzynowych. Dawniej nie było problemu, bo przewijaliśmy w samochodzie, obecnie córka kategorycznie odmówiła takiego rozwiązania, bała się położyć na pochyłej kanapie i umiejętnie wykorzystywała to, że zgrabnie i szybko potrafi stanąć na swoich nóżkach. Przed następną podróżą chyba zrobimy sobie mapkę stacji z przewijakami, mam nadzieję, że będzie na niej co zaznaczyć.
Etap trzeci: Jaworzyna Krynicka
Zachwyceni słońcem postanowiliśmy wjechać na Jaworzynę Krynicką, by ujrzeć piękną panoramę gór z Tatrami w roli głównej. Niestety, kiedy na górę wjechaliśmy Jaworzynę dopadło solidne zachmurzenie, więc widoków był brak. Pospacerowaliśmy sobie po okolicy i wróciliśmy na dół, gdzie słońce nadal czekało. Pierwszy wyjazd kolejką gondolową zrobił na córce dobre wrażenie. Trzymała rączkami nosidełko, widać, że trochę zaniepokojona nowością, ale ciekawość zwyciężyła. Zerkała na topniejący stok i pełnych determinacji narciarzy szusujących w pośniegowym błocie.
Etap czwarty: krynicki deptak
Ten etap zrobił dobre wrażenie na mężu. Chyba obawiał się, że Krynica Zdrój ma jakiś związek z Krynicą Morską, na szczęście obawy zostały rozwiane. Po chwili na krynickim deptaku spotkaliśmy znajomych z Cieszyna, w tym panią doktor Poli, którą w Cieszynie mijamy prawie codziennie na spacerach, spotkanie było bardzo miłą niespodzianką. Jeszcze milej się zrobiło, gdy chwilkę później spotkaliśmy kolejnych znajomych. Wcale nie jest tak, że wszyscy z Cieszyna jeżdżą do Krynicy. Nie jest też tak, że Krynica jest blisko Cieszyna, bo dzieli nas 250 km. No i nie jest tak, że Cieszyn jest brzydki dlatego wszyscy z niego uciekają, kiedy tylko mogą. Po prostu jest tak, że ten nasz świat jest bardzo mały o czym przekonuje nas niezwykle często.
Etap piąty: nocleg
Villa Źródło ma znaczek "Hotel przyjazny dziecku". Nie mam zaufania do tysiąca certyfikatów, o które się ciągle potykamy, ale w tym wypadku znaczek jest w pełni zasłużony. Miejsce ciepłe, pełne serdeczności, prawie jak w domu. Pola na starcie dostała pluszową sowę (hand made), którą właśnie miałam polecić zakupić mężowi dla naszego dziecka, więc już kupować nie musieliśmy. Każde dziecko dostaje sowę na powitanie. Na miejscu jest wszystko co może być potrzebne dla dziecka, od przewijaków, łóżeczek poprzez kaszki aż do pampersów. Na miejscu jest pokój zabaw dla dzieci, który córka nasza tak bardzo eksplorowała, że w spodniach na kolanie pojawiła się dziura. Bardzo miłym akcentem był porannej w Villi Źródło, kiedy to przy przygotowanym dla nas stoliku czekało na Polę krzesło do karmienia i nakrycie dla dziecka, kolorowe, plastikowe i bezpieczne. Na stole mnóstwo smakołyków z przydomowego ogródka. Villa zrobiła na nas wielkie wrażenie, na pewno tam wrócimy! To miejsce, gdzie pasja wisi w powietrzu.
Etap szósty: niedziela
Niedziela powitała nas cudowną pogodą, spędziliśmy ją na wędrówce po okolicznych górkach delektując się spokojem, słońcem i radością naszej córki wywołaną tymi okolicznościami przyrody. I ukojeni tą sielanką rozpoczęliśmy proces powrotny, o którym już pisałam.
Podsumowanie: wyjazd rodzinny był wyjazdem bardzo udanym, pełnym wrażeń i dobrych emocji i nie mogę się doczekać następnego takiego przedsięwzięcia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz