Historia kończy się tak, że Ona daje Jemu soczystego buziaka. Później machają sobie na pożegnanie z nadzieją, że ujrzą się już niebawem. Ona - Pola z Polski, On - Franek z Francji. Ale wróćmy do początków, żeby poznać historię tej znajomości.
Wszystko zaczęło się na ziemi cieszyńskiej, gdzie w listopadzie roku 2007 dwie, otwarte na świat i na nowe wyzwania, dziewczyny rozpoczęły pracę w pewnej placówce interwencyjnej. Obie urodziły się w tym samym roku i był to pierwszy wspólny punkt na osi czasu. Wspólna praca dawała sporo radości, choć bywały chwile grozy. Chwile grozy mają to do siebie, że łączą jeszcze bardziej i tak po odpartym ataku kuchennych noży, czy też najeździe cygańskiego taboru stawały się sobie coraz bliższe.
Życie jednak to sztuka wyborów i tak jedna z nich, której dusza zwykła mawiać po francusku, postanowiła wyjechać do Francji i tam rozpocząć nową drogę życia. Mimo wielu dzielących kilometrów porozumienie dusz nie zostało przerwane, kiedy tylko mogły kontaktowały się ze sobą nadrabiając zaległości narastające przez rozłąkę.
Pewnego dnia podczas spotkania przy porannej kawie podzieliły się dobrymi wiadomościami, każda spotkała miłość swojego życia, było to kolejne ważne wydarzenie, które los postanowił usytuować w tym samym miejscu na osi czasu. Później było coraz gęściej. Kiedy na moim palcu znalazł się pierścionek zaręczynowy i zastanawiałam się kiedy będę miała okazję posłać tą wiadomość do Francji otrzymałam wiadomość: "zaręczyliśmy się". Daty ślubów nie były jeszcze ustalone, bo przecież to na spokojnie trzeba, nie ma się co spieszyć. Niedługo później, bez jakichkolwiek konsultacji, okazało się, że jeden ślub odbędzie się w lipcu, a drugi w sierpniu.
Jak to w takich historiach bywa wkrótce na świat przyszły dzieci, jedno w marcu, drugie w czerwcu dokładnie z trzymiesięczną różnicą. Kiedy pierwsza z nich zbliżała się do terminu porodu i w skype'owym kontakcie relacjonowała swoją wyjątkowo dużą aktywność domową, druga drżała blisko 2000 km dalej prosząc: jej tylko nie zacznij rodzić, bo jeszcze ja będę musiała dzwonić do Twojego męża, że już się zaczęło. Poród miał miejsce następnego dnia. Kiedy pierwsza z rodziną wyjeżdżała w Bieszczady prosiła drugą: tylko czasem nie rodź teraz jak mnie nie ma. Poród miał miejsce następnego dnia, co oznajmił sms, który zawędrował z Francji w Bieszczady.
Później nastąpiło prawie codzienne chwalenie się postępami dzieci. Żadna nie ukrywała, że są plany dalszego powiększenia rodziny, ale nie sądziły, że kiedy jedna wróci od lekarza, który miał potwierdzić fakt ciąży, w skrzynce na listy znajdzie list z informacją, że druga również w ciąży jest.
I tak idąc wzdłuż osi czasu doszły do momentu świąt wielkanocnych 2014. Pogoda sprzyjająca nie była, jednak mały spacer się udał. Tatusiowie i jednocześnie wspaniali mężowie, z wózkami z przodu, a one z brzuszkami z tyłu starając się poplotkować jak za starych dawnych czasów. Oczywiście plotki były rzęsiście przerywane przez najróżniejsze zdarzenia, które mają miejsce kiedy na świecie pojawiają się dzieci. Mimo wszystko spotkanie takie należy do bezcennych.
I tak oto spotkała się Pola z Frankiem. Pola z Polski z Frankiem z Francji. Rzecz jasna największą nadzieję na kolejne spotkanie mają mamy, bo dzieci jeszcze na to za małe, ale soczysty buziak na pożegnanie pozwala wierzyć, że również dzieci przypadną sobie do gustu.
Pierwsze o życiu rozmowy
Dzieki Monia! czyta sie z łezką w oku! :)
OdpowiedzUsuńKolejne łzy tej ciąży? ;) Buziaki!
Usuń