sobota, 13 września 2014

trzy doskonałości

Crème brûlée, Mąż, Artur Rojek. Crème brûlée z Mężem i Artur Rojek na deser. Crème brûlée jako deser przed Arturem Rojkiem w towarzystwie Męża. Bez względu na konfigurację to trzy składniki wieczoru doskonałego.


W ósmym miesiącu ciąży też można spędzić doskonały wieczór poza domem. Rzecz jasna, że wieczorowi towarzyszą różne niedogodności, ale przy takiej okazji trzeba mocno zęby zacisnąć, włożyć w usta rennie i cieszyć się chwilą. 

Wieczór zaczęliśmy od doskonałego francuskiego deseru jakim jest Crème brûlée. Nie bez przyczyny wybraliśmy deser rodem z Francji, w środę Frankowi z Francji urodziła się siostra Marie, co było przyczyną naszej wielkiej radości i jak to mąż powiedział, dostosowując wymowę do potrzeb rymowanego toastu: jemy krem brulii, żeby uczcić narodziny Marii! 

Sympatycznie posiedzieć w fajnym lokalu w towarzystwie męża nie obawiając się, że zaraz stracę część deseru na rzecz ukochanego dziecięcia. W towarzystwie córki naszej również uwielbiamy spędzać czas, ale odmiana w postaci spokojnego wieczoru jest rzeczą miłą i potrzebną. 

Po deserze przemieściliśmy się do Cieszyńskiego Teatru, miejsca wyjątkowego, na koncert Artura Rojka. Wdzięczna jestem Arturowi, że koncertował w teatrze, bo mimo, że czasem ciężko było wysiedzieć przy muzyce, to całego koncertu nie byłabym w stanie wystać. Wdzięczna jestem mimo tego, że mam świadomość, że nie zrobił tego z myślą o mnie. 

Koncert był doskonały. W swoim życiu uczestniczyłam w wielu koncertach Artura i każdy z nich był wielkim wydarzeniem. Uwielbiam go jako artystę i uwielbiam to co daje odbiorcom. Bawi się muzyką, jest jej częścią. Cały zespół, który stworzył jest idealnie dobrany, każdy zna swoje miejsce, każdy ma swoją chwilę, porozumiewawcze spojrzenia, uśmiechy i wielki odjazd. Ten mały wrażliwy człowiek, ma w sobie nieopisaną siłę, potrafi z siebie wydobyć głos przenikający przez każdą cząstkę czasoprzestrzeni. Nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, że nie ma mnie na tym koncercie. Przez moment zastanawiałam się, czy koncert będzie się podobał mężowi, bo to raczej moje klimaty, ale po pierwszym utworze zupełnie o tym zapomniałam. Może byłam pewna, że nie może mu się nie spodobać. I tak też było. Była to prawdziwa uczta.

Jedyne co powodowało u mnie chwile irytacji to małolaty z telefonami przyrośniętymi do rąk nagrywające filmiki z koncertu. Siedzieliśmy w trzecim rzędzie, a mimo tego kilka telefonów migało nam przed oczami. Pojąć nie mogę jaki sens ma uczestniczenie w koncercie skoro ogląda się go przez pryzmat telefonu obserwując, czy filmik dobrze się nagrywa. Pojąć też nie mogę co takie nadąsane niunie robią na koncercie Artura Rojka, to zabrakło biletów na Kwiatkowskiego, czy inną gwiazdkę, która ceni sobie świecące telefony w czasie koncertu? Czasem przeraża mnie nadchodzące pokolenie.

Pewnie kolejnym wielkim wydarzeniem, w którym mi i mojemu mężowi przyjdzie uczestniczyć będzie mój poród, dlatego szczególnie się cieszę, że na koncert poszliśmy. W ciężkich chwilach będę aplikowała wspomnienia z koncertu jako środek znieczulający. W związku z tym, że mąż i Artur tworzą doskonałe połączenie do swojej szpitalnej torby wrzucę płytę Artura, żeby Junior przyszedł na świat w doskonałym towarzystwie!

 

2 komentarze:

  1. gratuluję wrażeń! po takiej ich dawce - poród powinien być bułką z masłem;) no dobra, niech będzie Crème brûlée :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj marzę ogromnie, żeby ten poród był bułką z masłem! Crèmem brûlée mogę się raczyć później ;)

      Usuń