Bierzemy udział w rodzinnej sztafecie. Nie jest to żaden zdrowy wyczyn sportowy, wręcz przeciwnie jest to sztafeta chorobowa. Solidarnie jeden drugiemu przekazujemy sobie pałeczkę z wirusami i kolejna osoba walczy jak może, żeby szybko pozbyć się paskudztwa.
Zaczęło się od mamy w święta. Kiedy z Nowym Rokiem mama skończyła to zaczęła córka. Córka walczyła około tygodnia i wywalczyła, że w niedzielę może kwestować z orkiestrą. Po niedzielnym kwestowaniu okazało się, że wirusa przejął tata. Liczymy, że tatę choroba szybko opuści, bo po co ma go długo trzymać, a poza tym nam - żonie i córce - ciężko patrzeć jak cierpi nasz bidulek ojczulek.
Mam nadzieję, że teraz jak już wszyscy sprawiedliwie wzięli udział w tej wirusowej sztafecie, to choroba nam odpuści i znów będziemy żyli zdrowo i szczęśliwie i zaprzestaniemy finansowania koncernów farmaceutycznych. Mam nadzieję, a nawet żądam, aby choroba nie urządzała sobie drugiej rundy w naszej kurkowej familii.
Przez ostatnie tygodnie świat nasz kręcił się wokół choroby. No i tak zapatrzeni w kropelki, syropki i inhalacje nie zauważyliśmy, kiedy w szczęce naszej pierworodnej pojawił się ząb numer siedem. Niepostrzeżenie, bezboleśnie. Idzie jak burza rzec by trzeba. Jeszcze trochę i będzie z mamą rozkoszować się smakiem orzechów laskowych!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz