Rano obudziło nas słońce i piękny błękit, gdybym była artystką malarką bądź też orientowałabym się jaki to jest błękit paryski, to pewnie użyłabym tego określenia, bo wydaje mi się wyjątkowo urocze. Artystką jednak nie jestem, więc poprzestanę na określeniu piękny błękit.
Po wczorajszej śnieżycy dzisiejsza pogoda była miłą niespodzianką, z której postanowiłyśmy w pełni skorzystać, udając się na spacer. Towarzyszyło nam cudowne, aczkolwiek oślepiające słońce. Niestety, sielanka szybko się skończyła i zaczęła się spacerowa trauma. Najgorsze było to, co było na chodniku. Gruba warstwa zmrożonego śniegu, który pod wpływem słońca topniał. Pokonując tą trasę myślałam o Justynie, która właśnie walczyła o złoto również zmagając się z topniejącym śniegiem.
Na trasie można było spotkać wyjątkowo dużo wózków, które grzęzły w śniegu powodując chodnikowe korki. Dodatkowym zagrożeniem był zmrożony śnieg opadający z rosnących przy chodnikach drzew. Kiedy znienacka dostałam taką porcją śniegu w twarz stwierdziłam, że dzisiaj chyba najbezpieczniej byłoby poruszać się ulicą. Nie musiałam długo czekać, aż będę miała ku temu okazję, bo nagle przede mną wyrósł samochód. Właściciel berlingo stanął na chodniku, na zakręcie kompletnie uniemożliwiając mi przejazd. Ów właściciel siedział w środku i udawał, że mnie nie widzi. Często zdarza się, że na chodniku, którym właśnie spacerujemy stoi samochód, ale zazwyczaj jest tyle miejsca, że można się przecisnąć, owszem ryzykujemy lakier samochodu, ale z tym powinien się liczyć parkujący na chodniku kierowca. Zdarza się też, że w zaparkowanym samochodzie siedzi kierowca i widząc nas odjeżdża umożliwiając przejazd.
Dzisiejszy egzemplarz człowieka, któremu nogi do siedzenia przyrosły, który pewnie gdyby mógł to i do piwnicy pojechałby samochodem, siedział w samochodzie, ale udawał, że nie widzi mnie ani, że blokuje mi przejazd. Musiałam odczekać, aż ulicą przejedzie autobus i kilka samochodów i przez zamarzniętą topniejącą zaspę zjechać z wysokiego krawężnika i szybko ulicą ominąć przeszkodę. Kiedy już byłam na chodniku odwróciłam się do szczególnie przykrego egzemplarza siedzącego za kierownicą i rozmawiającego przez telefon i wykonałam gest "gdzie pan tutaj stoi?". Ów odpowiedział mi miną mówiącą: "o co ci chodzi kobieto? nic nie robisz, tylko sobie spacerujesz i jeszcze sztuczne problemy stwarzasz". Moje ciśnienie zostało podniesione do granic możliwości, mój stoicki spokój przestał istnieć, ale postanowiłam się opanować i udać w dalszą drogę, przecież jestem z dzieckiem. Refleksja mnie naszła kilka kroków dalej, następnym razem postawię na swoim, wykręcę 986 i zgłoszę przeszkodę. Pomyślałam też sobie, że gdyby zamiast mnie spotkało to mężczyznę spacerującego z wózkiem, to wywlókł by tamtego z auta i nauczył prawidłowego parkowania.
Dzisiejszy spacer był bardzo wyczerpujący fizycznie i emocjonalnie. Przyniosłam w sobie mnóstwo złości, ale kiedy włączyłam komputer okazało się, że Justyna zdobyła złoto, ja również poczułam się zwycięzcą, przecież myślałam o niej pokonując śnieżne zaspy. Medal znacznie poprawił mój nastrój, a chwilę później przeczytałam tak sympatycznego maila od mojej ulubionej studentki z Sosnowca, że po trudnych emocjach nie było śladu. Cieszę się, że apozatym daje radość ludziom i że ma swoich fanów. Cudownie słyszeć, że córka z mamą czytają bloga razem, na głos, można powiedzieć, że apozatym łączy pokolenia :) Pozdrawiam studentkę z Sosnowca i jej Mamę oraz wszystkie czytające wielopokoleniowe duety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz