niedziela, 2 lutego 2014

nowy post

W powietrzu wisi błogie rozleniwienie, za nami udany weekend w Krakowie, zajadamy soczyste pomarańcze, aż tu nagle: "może byś napisała nowego posta?" - zapytał mąż.

Zapytał i wywołał w mojej głowie swoiste ruchy myślowe, które doprowadziły do przeprowadzenia szybkiej analizy, w wyniku której kliknęłam guzik "nowy post". Kliknęłam i jeszcze nie zdążyłam postawić ani jednej czarnej literki na tej białej niczym tabula rasa karcie, a z portalu społecznościowego usłyszałam głos wtórujący mężowi: gdzie nowy post?

Otóż czas mamy mocno niekorzystny. Pogoda niesprzyjająca. Zmęczenie długotrwałym krótkim dniem. Brak ruchu, szczególnie wysokogórskiego, brak słońca, szczególnie tego po godzinie 19, w konsekwencji powodują, że człowiek odbija się o godziny i nie przynosi to efektów godnych uwagi. Mogłabym się pożalić jak bardzo brak mi wiosny i jak bardzo mam dosyć ubierania dziesiątek warstw na siebie i dziecko, ale po co? Lepiej nam wszystkim zrobi, jak trochę pomilczę. Obserwację mam taką, że ostatnie dni nie należały do szczególnie płodnych, jeśli chodzi o blogi do których zerkam, bo albo nie pojawiło się tam żadne nowe słowo, albo też słowa, które się pojawiły były tłumaczeniem niemocy twórczej, która zawitała do autora. Widać minione dni, to czas żniw niemocy twórczej.

Są takie dni kiedy otaczające cię cztery ściany zaczynają gnieść. Patrzysz na nie i mówisz: ani chwili dłużej. W wyniku takiego stanu postanowiliśmy wczoraj pośpiesznie wyjechać do Krakowa. Spontaniczny wyjazd był lekiem na całe zło i przedłużył się do niedzieli. Spędziliśmy bardzo udany czas u krakowskich przyjaciół. Było jak zawsze sporo michałków, była też lazania, zrobiona na nasz przyjazd mimo, że dużo czasu nie daliśmy, były inne rarytasy i smakołyki, których nie będę wymieniała, bo pewnie nie wszyscy mieli tak dobrze jak my. Nasza córka również doskonale odnalazła się w krakowskiej scenerii, ciesząc towarzystwo swoją obecnością, a i pięknie śpiąc, kiedy trzeba było spać. Był też moment, kiedy nie chciała spać, ale trwał tylko dwie godziny i zakończył się tuż przed trzecią w nocy, więc nie ma o czym wspominać, zresztą córka jak zawsze grzecznie zajęła się sobą sadowiąc się wygodnie między śpiącymi rodzicami. 

Córka z wycieczki przywiozła misia koalę, a nawet dwa, bo to mama z maleństwem. Koala przyjechał do Poli prosto z Australii i w ramach ciekawostki Wam powiem, że nasza wyjątkowa córka w ciągu ostatnich dwóch tygodni została obdarowana dwoma misiami koala przywiezionymi z Australii przez różnych naszych znajomych. Dla mnie, dziecka lat osiemdziesiątych, jest to niesamowite wydarzenie, dwa misie przebyły tyle kilometrów, żeby trafić do mojej córki, a kiedy ja byłam mała, to sensacją były przyniesione zza czeskiej, nawet czechosłowackiej granicy jarmilki!

Tym optymistycznym wspomnieniem kultowego czeskiego obuwia chciałam zakończyć ten tydzień. Ja zamierzam pewnym, pełnym energii i optymizmu krokiem wejść w nowy tydzień i spodziewam się, że i on powita mnie godnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz