poniedziałek, 3 lutego 2014

w obiektywie

Mamy za sobą ciekawe doświadczenie i chętnie się nim podzielę. Postanowiliśmy zrobić córce pamiątkę i udaliśmy się na stylizowaną sesję do fotografa.


Nasz fotograf, to bardzo sympatyczna pani zajmująca się fotografią dziecięcą, z akcentem na noworodkową i niemowlęcą. O tym, że zdjęcia, które robi są świetne, świadczą terminy. Na sesję umawialiśmy się we wrześniu, a nasza sesja miała się odbyć 9 stycznia.

Zdjęcia dwutygodniowych maluszków są urocze, my jednak uznaliśmy, że chcemy, żeby córka była trochę większa. Żeby już potrafiła samodzielnie usiąść, czy też pięknie się uśmiechnąć. Żeby było widać, że to nasza córka. 

Zadzwoniliśmy, termin został ustalony i... w sumie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Ostatecznie na sesji nie towarzyszył nam tata i myślę, że była to dobra decyzja, bo dwoje rodziców to za dużo. A poza tym, tatuś chyba nie odnalazłby się w odziewaniu córki w koronki i tiule.

Na sesję trafiłyśmy o 10 rano, wyspane i najedzone. Teraz pewnie niejeden pomyśli, że zrobiłyśmy kilka fotek i do domu. Otóż nie, przed nami było pięć godzin ciężkiej pracy. Samo wyspanie i najedzenie nie wystarczy. Trzeba wziąć pod uwagę to, że córka musi złapać nić porozumienia z panią fotograf, bo bez tego ani rusz, przecież to w jej kierunku będzie patrzyła przez większość czasu. Nowe otoczenie budzi zaciekawienie, przez co skupienie uwagi dziecka staje się rzeczą niemożliwą. Dodatkowo niecodzienna garderoba niekoniecznie musi przypaść do gustu, wtedy mama wkłada tiulowa spódniczkę a córka ją zrzuca, znalezienie kompromisu także wymaga czasu. 

Cudowne stroje zazwyczaj mają cudowne dodatki, to koronkowa czapeczka, to opaska z uroczym kwiatuszkiem - w naszym przypadku wszystkie takie w sekundzie były zrzucane. Marzenia o zdjęciach w pięknych nakryciach głowy szybko się ulotniły. Kilka zdjęć, na których córka ma coś na głowie wymagały od mamy nałożenia tegoż nakrycia ułamek sekundy przed zrobieniem zdjęcia przez panią fotograf, wówczas była szansa, że się uda. 

Dookoła było mnóstwo wózków w stylu retro, małych łóżeczek, pudełek wprost idealnych dodatków urozmaicających zdjęcia. Niestety, w naszym przypadku takie gadżety trzeba było wyeliminować. Próba umieszczenia dziecka w koszyku czy pudełku kończyła się fiaskiem, a pośpieszna ucieczka z pudełka czy koszyka mogła skończyć się kontuzją. Tak więc na sesji rządziła Pola. Trzeba się było cieszyć tym, na co nam pozwala. Ja w swoim wyobrażeniu miałam obraz uśmiechniętej córeczki w pięknych strojach i pięknej scenerii. Okazało się, że córeczka jest tak zaabsorbowana nowym miejscem, że nie ma czasu na uśmiech. 

Po pięciu godzinach byłam wykończona. Na drugi dzień, kiedy się obudziłam byłam zaskoczona, bo miałam niezłe zakwasy, a moje kolana były otarte. Gdyby jednak policzyć ile razy w ciągu tych pięciu godzin złapałam uciekającą na czworakach modelkę i przyniosłam z powrotem na miejsce akcji, dodać do tego dziewięć kilo jej wagi, to zakwasy i otarcia są w pełni uzasadnione. 

Pamiątkę mamy niezłą, ale trzeba się było na nią porządnie napracować. Każdy pewnie lubi co innego, gdyby ktoś się jednak wahał, to uważam, że nie ma co się zastanawiać, zdjęcia na pewno dostarczą całej rodzinie mnóstwo radości, a i po latach miło będzie do nich zajrzeć. 





4 komentarze: