sobota, 7 lutego 2015

dres fajny jest!

O tym, że dres fajny jest przekonywałam męża przez kilkanaście miesięcy. Mąż twierdził, że rozumie, że to dla mnie wygodne, ale czujnie patrzył czy czasem mój dres nie przekracza progu naszego mieszkania, żeby pokazać się ludziom. 

Uważam, że nie ma wygodniejszego niż dres stroju dla matki małego dziecka. Doskonale się sprawdza, kiedy rano nie ma zbyt wiele czasu, żeby się ubrać. Podobnie jest jeśli chodzi o korzystanie z toalety, kiedy liczy się każda minuta, bo małe dziecko nie chce cię wypuścić z ramion. Dres jest idealny do wszelkich zajęć na najniższym poziomie naszego mieszkania, który najczęściej zajmuje raczkujące dziecko domagając się maminego towarzystwa. Dresu nie jest szkoda kiedy się przeciera na kolanach, bo nie kosztuje tyle co nowe fajne dżinsy. Dres możesz prać nawet codziennie likwidując ślady zajęć, w których uczestniczył, a rano będzie czekał na ciebie gotowy na nowe wyzwania. Nie ma nic lepszego niż dres.


Mąż mówił, że to wszystko rozumie, jednak kiedy proponowałam mu, żeby sobie sprawił swoje własne wygodne spodnie dresowe, stanowczo odmawiał. Moje argumenty, że dżinsy są niewygodne do zabaw z dzieckiem na dywanie i że szkoda ich, bo szybko się niszczą, zupełnie do niego nie trafiały. Dres był jedną z tych rzeczy, które mąż neguje zanim spróbuje, nic nie było w stanie go przekonać.

Aż tu nagle pewnego dnia nastąpił przełom, mąż postanowił spróbować i zakupiliśmy spodnie dresowe. Zakup ten odmienił nasze życie, w jednym momencie mąż zrozumiał wszystko to co próbowałam mu przekazać przez dwie ciąże i okres macierzyństwa. Obecnie twierdzi, że nie ma nic wygodniejszego niż dres i kiedy tylko przekracza próg domu wracając z pracy w pierwszej kolejności zmienia spodnie na dresowe. Mówi, że nie miał pojęcia, że to taka super sprawa. Tak bardzo zaprzyjaźnił się z dresem, że kiedy zdziwiona pytam czy zamierza iść w dresie do sklepu dziwi się mojemu zdziwieniu zupełnie nie pamiętając, że jeszcze kilka tygodni temu to on nie wyobrażał sobie, że ja wyjdę w dresie z domu. I tak mąż mój został dresiarzem. 

Co ciekawe, ja po tych wszystkich miesiącach w dresie nie mogłam się doczekać chwili, kiedy będę mogła go zrzucić. Zgodnie z planami sprzed kilku miesięcy w styczniu udałam się na wielkie zakupy. W związku z chorobą syna zakupy nieco zmieniły formę i były raczej szybkim biegiem przez centrum handlowe przerywanym myślami "jak też radzi sobie mąż, który został w domu sam z dwójką dzieci?". Najważniejsze, że bieg ten zakończył się sukcesem, moja garderoba została odświeżona i mogłam zerwać z dresem! Teraz otwieram szafę i nie marudzę, że nie mam co ubrać, bo uśmiecha się do mnie z niej kilka fajnych ciuchów. 

I tym sposobem ja skończyłam z dresami, a dresiarzem został mój mąż! Czy to kolejny dowód na równowagę w przyrodzie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz