poniedziałek, 2 grudnia 2013

szpital przyjazny dziecku

Przeczytałam artykuł w WO dotyczący traktowania młodych matek przez położne. Mowa o oddziałach poporodowych. Odkąd przeczytałam krążą mi po głowie wspomnienia z pobytu w szpitalu i postanowiłam się nimi podzielić. 


Młoda matka chwilę po porodzie jest mocno zdezorientowana, mityczny instynkt niekoniecznie od razu się pojawia, naturalnego karmienia zazwyczaj trzeba się nauczyć, bo nie idzie tak samo z siebie. Młoda matka potrzebuje wsparcia, a nie zbesztania i poniżania, bo traktowanie "jak to pani nie wie? przecież jest pani matką" uważam za poniżające. 

Cieszyńskiej porodówce wystawiam ocenę wzorową i nie to nie dlatego, że byłam pacjentką jej ordynatora, bo jego nie było przy moim porodzie. Tam czułam się otoczona opieką, czułam wsparcie, do dyspozycji miałam sprzęt pomagający, pełen komfort i profesjonalizm. Ok. 23 zostałyśmy zwiezione piętro niżej, do innego świata. Czułam się jak małolata, która coś nabroiła. Byłam sama w sali z moją kilkugodzinną córką, gdy zaczęła płakać przyszła położna i wzięła ją do sali ogólnej, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, kiedy wróciła, poinformowała mnie, że dziecko zostało nakarmione i teraz już powinno spać. Inny sposób, żeby dziecko uspokoić - glukoza. Nie wiedziałam, czy tak powinno być, a nie bardzo miałam siły pytać. 

W nocy dołączyła do mnie pani, która urodziła kilka godzin później i gdyby nie ona, to nie wiem jak przetrwałabym ten czas. Kiedy dziecko współlokatorki zaczęło się dusić przerażone próbowałyśmy wezwać pomoc dzwoniąc na dzwonek położnych dla dziecka i na dzwonek do położnych dla nas. Żaden nie działał, kiedy wybiegłam na korytarz po pomoc, wówczas dowiedziałyśmy się, że siejemy panikę. 

Następnego dnia, moja dwudniowa córka bardzo mocno spała, spała cały dzień, nawet na karmienie nie chciała się obudzić. Próbowałam wezwać kogoś za pomocą dzwonków, ale nie działały. Na nasze nieszczęście był to weekend, a w weekendy przecież się nie pracuje, więc rzadko ktoś do nas przychodził. Kiedy przyszła pani, nie wiem czy pani doktor czy położna i nie wiem, czy do dziecka, czy do nas, bo nikt nas nie informował co robi, zapytałam, czy to normalne, że dziecko tyle śpi i że nie mogę jej obudzić. Uzyskałam odpowiedź, że całkowicie normalne, małe dziecko śpi dużo i mocno, zwłaszcza po tak ciężkim przeżyciu jakim był poród. 

Godzinę później wieczorny obchód i pytanie: czy wszystko dobrze? Odpowiadam, że tak, poza tym, że mała cały dzień mocno śpi. I wtedy się zaczęło, dlaczego pani tego nie zgłosiła? Mówię, że próbowałam wezwać pomoc, ale dzwonki nam nie działają, co też zgłaszałyśmy. Dowiedziałam się, że nie jestem chora i mogłam poszukać kogoś. Tego, że jakaś pani tu była, której zgłosiłam ten fakt i powiedziała, że wszystko dobrze, już nikt nie słuchał. Zabrali Polę na serię badań, jak słyszałam panią doktor zlecającą kilkanaście badań, to poczułam się jak najgorsza na świecie matka. Kiedy wróciły zapytałam jakie wyniki, czy coś jest nie tak, na co usłyszałam, że dowiem się rano, rano też się okaże, czy jutro wyjdziemy do domu, jeśli mała nie przybierze na wadze, to na pewno nie. W trosce o swoją psychikę przez całą noc, co dwie godziny karmiłam małą z obu piersi, żeby rano okazało się, że ma ponad 3 kg i że możemy wyjść do domu. Na szczęście się udało.

Rano kiedy lekarz i położne przyszły badać dziecko Pola zostało już rozebrana do kąpieli, wcześniej ją jednak zważono, waga wskazała ponad 3kg i... położna oddała mi dziecko, skoro wychodzi do domu, to przecież nie będzie go kąpać, oddała mi też brudne ciuszki, w których Pola była i w te brudne musiałam ją ubrać zanim mąż przyniósł nasze rzeczy z domu. (w naszym szpitalu dzieci ubierają w szpitalne ciuszki, swoje przynosi się dopiero na wyjście)

Czekając na wypis, co trwało bardzo długo, siedziałyśmy ze współlokatorką już ubrane na swoich łóżkach. Nagle do sali wpada położna: "a panie co robią? proszę natychmiast zejść z tych łóżek!" po chwili zorientowała się, że jesteśmy pacjentkami i na wytłumaczenie dodała: "a ja myślałam, że to goście, bo później pacjentki nam zarzucają, że nie dbamy o higienę". 

Szpitalne jedzenie, to już temat legendarny, jednak to, co nam tam podawano przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W życiu nie widziałam tak paskudnej wędliny. Nie wiem też jaką logiką kierują się podając trzy kromki chleba i dwa plasterki wędliny. Każdorazowo. Każdorazowo więc zjadałyśmy jedną kanapkę suchą. Kiedy nadchodziła pora posiłku, otwierały się drzwi do naszej sali i salowa krzyczała: obiad! Znaczyło to, że musimy sobie po ten obiad wyjść na korytarz. Zdarzało się, że w tym momencie obie karmiłyśmy, trzeba więc było wybrać, czy karmimy dziecko czy siebie, kiedy nie wychodziłyśmy zdenerwowana salowa wnosiła nam posiłek do sali obrzucając nas pełnym pretensji spojrzeniem. 

Jednego wieczoru mała bardzo płakała, poprosiłam położną o pomoc podejrzewając, że to kolka. Kiedy położna wróciła z uspokojonym dzieckiem, któremu podobno pomógł masaż brzuszka, popatrzyła na moją szafkę, na której stał sok, banan, biszkopty - "pani je takie rzeczy? to proszę mnie więcej nie wołać, jak małą będzie bolał brzuch." Nie powiedziała co robić w sytuacji, kiedy dziecko boli brzuszek, jak masować itd. przecież jestem matką i powinnam wiedzieć. Nie powiedziała też jak powinna wyglądać moja dieta. 

Mogłabym tak jeszcze długo, bo spędziłam tam trzy dni i trzy noce. Z czasem wiele rzeczy okazało się prostych, jednak chwilę po porodzie pierwszego dziecka nie wydają się one proste i potrzebujesz pomocy.

A, no i rodzinny jest poród, później już nie jest rodzinnie, bo jak ojciec chce być przy dziecku, to musi się tłumaczyć położnym, dlaczego znowu przyszedł poza godzinami odwiedzin i czemu tak długo przesiaduje w szpitalu.

Zanim urodziłam nie mogłam pojąć dlaczego ludzie decydują się na poród w domu. Pobyt w szpitalu wyjaśnił mi tą kwestię doskonale. Gdybym nie mieszkała w bloku, gdzie akustyka jest doskonała, to na pewno wybrałabym opcję porodu domowego. 

1 komentarz:

  1. Widzę, że przeżycia co do szpitala mamy podobne. Ja rodziłam w Wojewódzkim w Bielsku. Zaczęło się od tego „czy pani jest w ogóle pełnoletnia, no bo nie mężatka…” a skończyło na 4 dniowym płaczu i proszeniu o wyjście do domu. Masakra jak sobie o tym przypomnę to płakać się chce. Piotrek też cały czas spał potem gdy, już się obudził był bardzo głodny a ja mleka tyci tyci i to tyci tyci próbowałam wlać mu do ust bo ssać nie chciał. Na mojej drodze znalazła się jedna pani lekarz która powiedziała mi wprost „niech pani próbuje, nie uda się to nic takiego nie jeden sportowiec wyrósł na mleku modyfikowanym” tak mi to dodało otuchy, że przestałam się martwić. Nie ukrywam, że kolejnego dziecka nie będę tam rodzić. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń