To jedna z naszych spacerowych historii. Wracamy do domu. Wciągam śpiące dziecko po schodach, siłą rzeczy dziecko się budzi. Rozpinam śpiworek, rozpinam pasy, wyciągam córkę. Córka się uśmiecha.
Trzymając córkę na rękach, zabieram śpiworek, korespondencję ze skrzynki na listy, moje rękawiczki. Niczym wielbłąd przemieszczam się z pierwszego piętra na drugie. Pod drzwiami okazuje się, że klucze od domu mam w lewej kieszeni kurtki, na lewej ręce trzymam też córkę i cały ekwipunek. No pech. Przekładam córkę do drugiej ręki, na co ta reaguje uśmiechem w wyniku czego smoczek wypada jej z buzi prosto za mój dekolt, myślę sobie: "przynajmniej się nie zgubi".
Kontynuuję wyciąganie kluczy z kieszeni i nagle czuję, że mój nos stał się cały mokry - moja najukochańsza córka postanowiła obdarować mnie buziakiem, a że nie opanowała jeszcze techniki i całuje soczyście z otwartą buzią, no i że nie trafiła w usta, to mój nos został cały obślintany. Bardzo rozbawiła mnie ta sytuacja i zaczęłam się śmiać, a dziecię moje mi radośnie wtórowało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz