poniedziałek, 30 grudnia 2013

kapitulacja

Jak się okazuje, kiedy do człowieka przyczepi się jakieś fatum, to rozstanie nie jest rzeczą łatwą. Ten rok zapowiadał się inaczej niż zwykle, Sylwester miał być wolny od zdarzeń, które odcinają nam dostęp do zabawy poza domem. Pisałam o tym tutaj.


Niefortunnie, w pierwszy dzień świąt poczułam, że dopada mnie choroba. Zasmuciłam się ponieważ w planach miałam kilka spotkań towarzyskich, takich które zdarzają się tylko w święta. Dla dobra sprawy z niektórych zrezygnowałam. Był to czas, kiedy jeszcze nie dopuszczałam do siebie myśli, że nie wyzdrowieję do Sylwestra. 

Kiedy w piątek rano obudziłam się z wielkim bólem, szybko pobiegłam do lekarza. Dodam, że refleks i córka, która obudzi na czas, popłacają, bo Ci, którzy obudzili się później już się do lekarza nie dostali. Lekarz uspokoił, że do Sylwestra będzie dobrze. Podbudowana stosowałam się do jego wskazówek, a te wzbogaciłam o mleko z różnymi dodatkami, którego nie znoszę, więc poświęcenie było spore i do głowy mi nie przyszło, że może to zostać niedocenione!

Jednak niedzielny poranek przyniósł myśl, że nasze nogi mogą nie poszaleć na Sylwestrowym Balu. Gardło może i w lepszym stanie, natomiast kaszel, który się pojawił całkowicie wykluczał parkietowe szaleństwo. Powoli zaczęłam się przyzwyczajać do myśli, że na Bal nie pójdziemy.

Dzisiejszego poranka ogłosiłam całkowitą kapitulację. Ku mojemu zdziwieniu żal nie był tak wielki, jak można się było spodziewać. Zaczęły mi towarzyszyć znajome uczucia związane z sylwestrem w domu. Na pewno będzie nam miło, bo zawsze jest. A mój kaszel i ogólny stan powodują, że daleka jestem od tego, by żałować, że nie będzie tańców do białego rana. 

Mąż się ucieszył: "to zrobisz mi sałatkę ze smażonym camembertem?" No jasne, że tak! Witamy w domu Sylwestrze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz