sobota, 2 listopada 2013

weekend

Kiedy jeszcze nie przebywałam na urlopie macierzyńskim miałam nieco zachwiane pojęcie weekendu ponieważ większość z nich spędzałam w pracy. Nieznane mi było uczucie nadchodzącego weekendu, tej radości związanej z weekendową beztroską, spaniem do 10, czy włóczeniem się do późna. Zdarzało się, że weekend spędzałam w pracy od 8 do 20 w sobotę i niedzielę i był to czas, kiedy o weekendzie nie myślałam dobrze.

Obecnie, przebywając na urlopie macierzyńskim, zasmakowałam weekendów. O dziwo, na tym moim urlopie, czuję się jakbym pracowała, ale jest to praca od poniedziałku do piątku i dzięki niej poznałam to uczucie pojawiające się zazwyczaj w piątek rano, uczucie nadchodzącego weekendu. Człowiek budzi się rano i jakoś mu lżej, bo ma świadomość, że już jutro weekend, że ojciec zwany też mężem, zostanie z nami w domu i wszystko będzie łatwiejsze.

Inne obserwacje dotyczące weekendu. W weekend zaburza się rytm naszej córki związany z zapełnianiem pieluchy, o którym już kiedyś pisałam. W weekend zasada "jedna po drugiej w 10 minut" nie istnieje. W weekend nie ma żadnej zasady dotyczącej zapełniania pieluch. Kiedy próbowałam rozgryźć tą zagadkę oświecił mnie mąż, otóż jego diagnoza jest następująca: w ciągu tygodnia dziecko jest zestresowane tym, że ojciec gdzieś znika i z tego stresu zapełnia pieluchy. Jest to dosyć ciekawe uzasadnienie, ale ja jednak czuję, że chodzi o coś innego. 

W weekend pojawia się jeszcze jedna kwestia. Otóż schodzą większe ilości dziecięcego jedzenia i bynajmniej nie dlatego, że córka ma większy apetyt (bo stres ją opuścił w związku z tym, że ojciec w domu został). Większe ilości schodzą dlatego, że w ojcu budzi się wewnętrzne dziecko i również domaga się dziecięcego pokarmu. Ostatnio byliśmy na wycieczce, w związku z utrudnionym warunkami do karmienia, wzięliśmy dziecku deserek - jabłka i maliny z kleikiem, który smakuje również ojcu. Deserek był w dużym rozmiarze, co ucieszyło ojca, bo liczył, że zje to, czego córka już nie będzie chciała. Kiedy nadszedł czas na drugie śniadanie sytuacja zrobiła się nerwowa, córka pożerała łyżkę za łyżką, a obok stał ojciec i z niedowierzaniem pytał: "ona zje to wszystko?" Z każdą następną zjedzoną łyżką wyśmienitego deserku był coraz bardziej zawiedziony. No i co tu zrobić? Zabrać dziecku, żeby dać mężowi, czy nakarmić dziecko i patrzeć na rozczarowanego męża? 
Dzisiaj kiedy oznajmiłam, że robię Poli kisiel z jabłek, mąż poprosił uprzejmie - zrób więcej, bo ja też będę jadł. No dobrze, zrobiłam i jedli razem. Zastanawiam się tylko, czy w innej sytuacji, kiedy oznajmiłabym, że zamiast ciasta czekoladowego zrobię kisiel z jabłek, czy entuzjazm byłby równie duży? Taka to właśnie magia weekendu. 

2 komentarze:

  1. Jeju i znów się spłakałam ze śmiechu,
    a swoją drogą dzieciaki potrafią na prawdę dużo zjeść.

    Pozdrowienia dla Ciebie i Żarłoków

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Martynę podczas zeszłorocznej majówki, która nie chciała iść spać i chyba zjadła najwięcej z nas wszystkich byleby tylko zostać chwilę dłużej przy stole! Wyglądało to nieprawdopodobnie :)

      Pozdrawiamy również!

      Usuń