Gramy z Polką w pewną grę. To ona wymyśliła, a ja się dałam wciągnąć.
Jesteśmy na spacerze, Pola z wózka obserwuje świat, do dyspozycji ma zabawkę, gryzak i smoczek. Smoczek zazwyczaj podaję jej ja, jak już widzę, że jest taka potrzeba. Pola natomiast perfekcyjnie opanowała wyciąganie smoczka z buzi i machanie nim.
Tak sobie spacerujemy, aż tu nagle matka zauważa, że dziecko nie ma smoczka, przeszukuje wózek i dochodzi do wniosku, że smoczka w wózku też nie ma. Wówczas rozpoczyna się moja rola w tej grze, czyli szukanie smoczka, wycofujemy się i krok w krok przechodzimy trasę jeszcze raz. Póki co jeszcze nie przegrałam, ale zawsze smoczek leży na samym końcu drogi.
Dzisiaj podczas spaceru stwierdziłam, że Pola nie ma w ręce smoczka, którym jeszcze przed chwilą się bawiła, więc szykuję się do poszukiwań, a tu proszę, co za niespodzianka, smoczek w buzi! Doskonale, myślę sobie, córka nauczyła się sama obsługiwać smoczek. Dumna ruszam dalej, krocząc wśród szeleszczących liści, żeby dziecko miało jak największą zabawę. No i zabawę dziecko miało, nawet podwójną, bo nagle zauważam, że smoczka nie ma już w buzi, czyli gra się zaczęła. Dzisiejszym dodatkowym utrudnieniem były szeleszczące liście, ale i tym razem się udało! I tym razem smoczek był na samym końcu trasy, parę metrów za miejscem, w którym z dumą dostrzegłam samodzielność córki.
Zastanawia mnie fakt, że w naszej zabawie zawsze bierze udział ten sam smoczek, ten szary z turkusową wstawką, który tak bardzo mi się podoba, który wybrałam w aptece mając do wyboru ten i drugi w całości bladoróżowy. Czyżby małe dziewczynki były podświadomie zaprogramowane na różowy i eliminując szaro turkusowy Pola chce nam to przekazać?
nie ;) myślę, że poprostu ma uciechę, że sie tak zginasz cały czas w poszukiwaniach hahaha
OdpowiedzUsuń